Tytuł drugiego tomu Trylogii Demetriosa moim zdaniem nie do końca przystaje do treści książki. Główny bohater nie jest rycerzem. Nie tylko w zachodnim pojęciu tego słowa. Demetrios nie jest po prostu rycerzem i koniec. Nie jest również krzyżowcem. Na wojnie znalazł się nie z przekonania, ale na wyraźne żądanie cesarza. Wolą możnych tego świata został rzucony w sam środek wydarzeń które niezbyt go obchodzą, w środek wrogiego mu środowiska, dla którego jest kimś gorszym nawet od świni bo świnię można zjeść….. i usiłuje w tym środowisku przetrwać, a nawet zachować resztki godności. Jest w tym żałośnie podobny do niektórych swoich adwersarzy, czego jednak ani jedna ani druga strona przyznać nie chce.
Tytuł książki można byłoby uznać za adekwatny jedynie w przypadku, jeśli potraktujemy go jako wyrafinowane szyderstwo. Rycerze sportretowani w powieści to postaci ze wszech miar żałosne: zakłamane, interesowne, brutalne i bezideowe. Na kartach Rycerza trwa festiwal potworności, obłudy i prywaty. Autor nie ustaje w chłostaniu czegoś co można nazwać zachodnim stylem myślenia. Intryga jest tym razem cienka jak przysłowiowy zadek węża i służy wyłącznie jako pretekst do opisywania intryg Boemunda, patologii szerzących się wśród rycerzy ( kradzieże pożywienia, morderstwa, rabowanie innych tylko dlatego że są “inni”, wykorzystywanie słabszych), ba, nie cofa się nawet przed sugestiami, że w obozie krzyżowców dochodziło do kanibalizmu. Jakby tego było mało, Tom Harper dokłada do tego barszczyku jeszcze herezje cichcem podnoszące głowy, pogańskie obrzędy ku czci Arymana, muzułmańskiego szpiega i kompletnie zdziczenie grupy Piotra Pustelnika.
Nad całością zaś unosi się jedno wielkie niedowierzanie autora, wręcz dezaprobata, że prowadzona przez TAKICH ludzi krucjata okazała się jednak, jak by na to nie patrzeć – sukcesem. “To się nie miało prawa wydarzyć” zdaje się krzyczeć między wierszami Tom Harper. Nie miały prawa paść Edessa i Antiochia, nie miała prawa zostać zdobyta górska cytadela, nie miała prawa wydarzyć się klęska Kerbogi i jego sprzymierzonej armii. Autor znajduje jednak wytłumaczenie: Islam nie jest takim monolitem jak postrzegają go w swej niewiedzy ludzie zachodu. To wrząca rzeka interesów, intryg i subtelnych rozgrywek przypominających wręcz żywe szachy. A Europejczycy? Wedle Toma z właściwą sobie beztroską i bezczelnością wpakowali się z butami w sam środek gry……
Czy sięgnę po trzeci tom? Szczerze powiem, nie wiem. Jak dla mnie krytyka w takim natężeniu jest nie tyle nużąca ile zwyczajnie nudna.