Krasnoludy – jak zwykle – myślą tylko o zysku (i czasami jeszcze o hodowli owiec), więc kiedy klan prosperuje, a kupcy napływają wartkim strumieniem to wszystko jest w porządku. Krasnoludy zadowolone z handlu i z życia (dokładnie w tej kolejności) toczą spokojny i dość rutynowy żywot, dopóki w kopalni nie pojawia się… elfka. I zaczyna się seria nieszczęść, chaosu, dziwnych gości i opowiadań….
Opowiadania są parodią znanych każdemu fanowi fantasy motywów: nienawiści między krasnoludami i elfami, krasnoludzkiej chęci zysku i zmiłowania do wojen klanowych, romantycznych wampirach, latających smokach, fanatycznych fanach Tolkiena, ciężko myślących barbarzyńcach, aroganckich elfach i ludziach, którzy nie dogadują się z innymi rasami. Jednym słowem autor wykorzystuje wszystko co jest znane i lubiane przez każdego fana i wyśmiewa klasyczne schematy. Całe szczęście robi to ze smakiem, tak, że efekt jest zabawny i humor nie jest wciskany czytelnikowi ciągle, tylko ładnie wpleciony w fabułę i dzięki temu nie nuży. Mrugnięcia okiem do czytelnika nie obrażają jego inteligencji. Fani bardzo przywiązani do pewnych tematów, będą zagrożeni apopleksją, ale tym podchodzącym z większym dystansem grozi zakrztuszenie się ze śmiechu.
To że humor (i cały urok książki) opiera się na znanych schematach może być niestety wadą dla tych, który nie są z gatunkiem obeznani i sięgną po książkę przypadkiem. Całość jest podana językiem.. poprawnym, dzieło językoznawcze to nie jest i dobrze, bo inny styl by tu nie pasował, co ważniejsze nie ma kwiatków, a całość czyta się szybko i przyjemnie. Co prawda momentami są pewne zgrzyty, bardziej fabularne niż językowe, przez co niektóre rozwiązania sprawiają wrażenie wymuszonych, ale nie przeszkadzają zbytnio w odbiorze i można na nie przymknąć oko.
Książka zasługuje na uwagę również dlatego, że jest jedną z niewielu pozycji fantasy humorystycznej, którą napisał mężczyzna (płeć autora może nie ma wielkiego znaczenia, ale jego styl tak – widać różnicę między tym co pisze Świdzieniewski, a wartkim strumieniem „kobiecej” literatury tego typu, który ostatnio płynie przez księgarnie). I dlatego, że nie jest importowana zza wschodniej granicy.
Dobre.
——————————————————————————————————————--by Atisza ———————
Świat krasnoludów jest wielce uporządkowany. Biznes, pijatyka, bijatyka, uczta. Może nie do końca w tej kolejności, ale biznes jest zawsze na początku, bo jak wiadomo, dla krasnoluda biznes to podstawa życia. Tak czy inaczej, gdy biznes dobrze idzie, uczty są sute, zaś od czasu do czasu można sobie nieźle umilić czas obijaniem boków ościennemu plemieniu krasnoludzkiemu, to życie jest piękne! Tak żyją sobie krasnoludy z Hamirdholm. Do czasu aż…. niee nie zjawił się żaden mag ogłaszający nabór na wariacką wyprawę (zresztą krasnoludy z Ham-cośtam na pewno by na takową nie ruszyły, to się zwyczajnie NIE OPŁACA!), ani nie zwołano pospolitego ruszenia w celu ratowania świata. Gorzej. Znacznie gorzej proszę państwa. Jeden z krasnoludów…. ożenił się z eflką! Fuj, wstyd i obraza! Z elfami się kumać! Spokojny świat krasnoludzki wywinął orła, stanął na uszach ( szpiczastych) i piętami zaklaskał. Zaś za jedną zgrozą chodzącą w postaci elfki na spokojne dotąd podziemia zwaliły się kłopoty i dziwolągi w ilościach zgoła niespotykanych. A to jakiś wampir, a to przodki zombiaki, a to barbarzyńcy, a to wreszcie plaga nad plagi niejacy tolkiści!
Oj pohulał sobie autor po motywach wszelakich, oj przeleciał z kopytami po klasyce fantasy, aż mu iskry spod podkówek poszły! Na lewą stronę wywinął znane i oklepane chwyty, obśmiał, wyonacył i poleciał do następnych. A, że w dodatku zrobił to ładnym językiem, z dowcipem i polotem, lekko i sprawnie, to i całość czyta się z przyjemnością, momentami zaśmiewając do łez. Książka adresowana zdecydowanie do osób otrzaskanych w kanonie literatury fantasy, a przy tym nie traktujących owego kanonu z powagą śmiertelną, bo tacy tylko by się zirytowali tak nieprzystojnym szarganiem świętości.
Bardzo dobre