Ziemiański Andrzej – Cyberpunk. Odrodzenie

2 out of 5 stars (2 / 5)
Shey Scott, były policjant i Lou Landon, policyjny dżokej ruszają do Zakazanego Miasta, miejsca gdzie stróże prawa są zdecydowanie niemile widziani. Miasto wbrew nazwie jest zamkniętą, otoczoną murem dzielnicą, gdzie przestępczość wszelaka kwitnie bujnym kwieciem – a to gangi w stylu yakuzy, a to handlarze bronią, a to nielegalne wczepy czy równie nielegalna genetyka. A jak gliniarza nie zastrzelą gangsterzy albo nie zatłuką nielegalni imigranci, to zawsze może mu spaść na głowę jeden z wielu elementów nielegalnej nadbudowy.
Znajdziemy tu po trochu wszystkiego: Łowcy androidów i Pamięci absolutnej, Sędziego Dredda, Dzielnicy 13 i Ucieczki z L.A. Nawet James Clavell się znajdzie. I dużo, bardzo dużo napisanej przez Ziemiańskiego Toy Wars.
Lou jest pomocnikiem swojego partnera – zapewnia łącza i informacje, a Shey ma znaleźć Axel Staller – siostrę bliźniaczkę kobiety, która jakimś cudem ominęła wszystkie procedury bezpieczeństwa i zamordowała kilkanaście osób. A potem, na dodatek, udało jej się uciec.
Jest to… cyberpunk w wersji retro. Lou, mimo że jest napakowany wrzepioną technologią korzysta z monitora, w tym świecie kobiety w armii nie służą (a jeśli służą, implanty im się nie należą), wielokulturowe środowisko jest opisane… hmm… tak jakby je ktoś opisywał w latach ’80 i nijak nie kojarzy się ze społeczeństwem przyszłości.
Chociaż trzeba przyznać, że historia swój klimat ma. Choć raczej powstaje on dzięki skojarzeniom niż opisom. Wąskie uliczki oświetlone neonami rodem z Łowcy androidów. Baraki i wiszące kable z Ghost in the Shell. Pokątni lekarze z Pamięci absolutnej. Wszystko to jest znajome i gdzieś już kiedyś było.
I wszystko to czytelnik musi wyciągnąć z własnej pamięci i wyobraźni, bo opisy są… bardzo minimalistyczne.
Większość akcji, jak to u Ziemiańskiego bywa, jest popychana do przodu dialogami. Szkoda tylko, że wszyscy mówią tu takimi samymi urywkami zdań. Nie ma żadnej stylizacji – czy to na chińsko-angielski pidgin, czy na technobełkot. Generalnie żadnej.
Jednak dwa największe problemy to nierozróżnienie między schizofrenią i osobowością mnogą, co jest dość istotne dla fabuły. I zakończenie. Takie mocno deus ex machina, bo nagle okazało się, że da się zrobić coś, co miało być absolutnie niemożliwe.
Cyberpunk to taki trochę odgrzewany kotlet. Trochę średnich lotów sensacja SF klasy B do czytania.
Sympatyczne jako lektura do pociągu, ale tylko jeśli nie ma nic innego do wyboru.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *