Drugi tom przygód maga Klavresa przynosi nam wszystko to, co poznaliśmy w tomie pierwszym, z kontynuacją i rozwinięciem niektórych wątków włącznie. A w zasadzie nie tyle “włącznie” ile wyłącznie. Najwyraźniej sesja RPG rozwijała się dalej i autor zyskał nowy materiał którym raczył się z nieszczęsnymi czytelnikami podzielić. I wszystko to dalej w postaci teoretycznie osobnych opowiadań. W tym miejscu mogłabym skończyć recenzję tego tomu. Nie wiem, czy dla książki nie byłoby lepiej, gdyby powstał tylko pierwszy tom. Parodia jako gatunek literacki ma bowiem to do siebie, że łatwo przy niej wpaść w pułapkę powtarzalności i co tu kryć – nudy. O ile jedna książka wykpiwająca świat i bohaterów fantasy jest do przyjęcia, o tyle drugi tom, mówiąc brutalnie “jeżdżący” po tych samych motywach, w dokładnie taki sam sposób, przy użyciu tych samych chwytów i motywów, jest zwyczajnie wtórny i ziewotwórczy. I nie zdoła tego zmienić nawet parodia wielkiej ostatecznej bitwy dobra ze złem, zakończonej interwencją smoczego desantu, uzbrojonego w miecze, sieci i inne takie. Drwina jest jak najbardziej na miejscu, bo wielu ( jeśli nie większość) pisarzy fantasy uważa za konieczne umieszczenie takiego opisu w swoim dziele. I niestety dla czytelników, wielokrotnie okazuje się, że taki opis tego czy innego autora przerósł… (że wypomnę tu pewnemu sławnemu i całkiem dobremu pisarzowi jego Fionavarski Gobelin ). Co gorsza, w którymś momencie w swoich drwinach i przekpinkach autor moim zdaniem poszedł ciut za daleko. Postanowił bowiem wydrwić wszechobecną poprawność polityczną i jednego ze swoich wielkich bohaterów posadził na starożytnym odpowiedniku wózka inwalidzkiego. Zaprawdę, ani to szlachetnie z jego strony, a i do parodii pasujące jak pięść do nosa.
Podsumowując – o ile byłam w stanie “strawić” tom pierwszy, o tyle drugi, choć napisany już nieco lepszym stylem (mniej porównań! ) zawiódł mnie kompletnie. Ani to już bowiem parodia, ani opowieść w odcinkach. Już bardziej zapis dość nudnej i przewidywalnej przygody rpg. Bohaterowie zamiast się rozwinąć stali się jeszcze bardziej papierowi i pompatyczni, zwłaszcza w zestawieniu z magiem. Zaś co do postaci samego maga – autor co i rusz puszcza do czytelnika oko: ” no zobacz to on jest wybranym” . Szkoda tylko, że to mruganie, z racji swojego natężenia i częstotliwości przybiera postać niemalże nerwowego tiku. Tak czy inaczej – dobrze, że nie powstała część trzecia Rezydenta wieży.