Martynę Raduchowską znamy z dylogii o dziewczynie obdarzonej specyficznymi umiejętnościami. Zarówno Szamanka od umarlaków, jak i Demon luster, to fantasy z mocnym dodatkiem mistyki. Toteż mocno się zdziwiłam wyczytawszy, że tym razem autorka porzuca swoją ulubioną bohaterkę oraz jej paranormalne kłopoty i sięga ni mniej, ni więcej tylko po literaturę spod znaku cyberpunka. Jednym słowem z jednej literackiej skrajności hyc w drugą.
Z wielką ciekawością sięgnęłam więc po Czarne światła, bo choć wielką fanką cyberpunka nie jestem, to byłam bardzo zaintrygowana, jak autorka poradzi sobie z tak odmienną od dotychczas wykorzystywanej rzeczywistością. No cóż, nie będę trzymała was w niepewności. Całkiem nieźle sobie poradziła. ( W zasadzie, jeśli weźmiemy pod uwagę wykształcenie Martyny Raduchowskiej, jej swoboda w poruszaniu się po tematyce kryminalno – neurologiczno- psychologicznej nie powinna nas jakoś specjalnie dziwić).
Mam natomiast spory problem, ze zrecenzowaniem tej pozycji. Dlaczego? Ano dlatego, że książka jest bardzo nierówna. Praktycznie każdy plus obarczony jest jakimś “tak ale”…
Do minusów zaliczam pewną wtórność. Wielokrotnie w czasie lektury miałam wrażenie, że już coś podobnego czytałam, albo oglądałam. Dość wyliczyć podobieństwo do klasyki : książek Blade Runner Philipa K. Dicka, Ja robot I. Asimowa, startrekowskiego Daty, ( i do tuzina innych książek i filmów bezpośrednio i pośrednio żerujących na nich, np. serialu Almost Human). W książce wykorzystano bowiem zarówno motywy buntu androidów pragnących stać się do końca takimi jak ludzie, motyw wierności androida – partnera człowiekowi, motyw policjanta poszukującego zbiegłego androida, motyw cyborgizacji społeczeństwa, narkotyku ujawniającego psioniczne moce i tak dalej i w tym stylu. Kolejny minus za zakończenie, w którym pani autorce czknęło się na odmianę X-menami.
Plusem natomiast jest to, że pomimo tylu różnych motywów i wątków, akcja nie stanowi jednego wielkiego zlepieńca. Jest spójna, logiczna i naprawdę musiałabym się bardzo wysilić, żeby znaleźć jakieś luki.
Kolejny plus – pomimo trudnej tematyki – wszak bohater cały czas ma gdzieś z tyłu głowy pytanie o człowieczeństwo – autorce udało się uniknąć pułapki zbytniego moralizowania. Są natomiast niestety momenty w których Martyna Raduchowska ględzi i filozofuje, starając się wyjaśnić pewne kwestie jak to się mówi “do dna”, więc niestety książka nie “wchodzi” tak gładko jak byśmy tego oczekiwali. W powieści znajdziemy również wątek kryminalny. Dość nietypowy, bo autorka praktycznie nie ukrywa przed nami ani tego kto jest mordercą, ani tego, że nie jest to postać którą obwiniają bohaterowie. Już raczej obserwujemy jak wyciągają pochopne wnioski czy ignorują pewne oczywiste poszlaki. To plus. Minus ? Ponownie nadmierne gadulstwo bohaterów.
Teraz pora poznęcać się nad samymi bohaterami. Nie zachwycili mnie. Nie rzucili na kolana. Nie porwali za sobą. Pan policjant aspiruje do miana hipokryty. Z jednej strony – nie toleruje i nie chce pracować z ludźmi zmienionymi cybernetycznie, a jednocześnie nie ma oporów w korzystaniu z własnych wszczepek. No proszę pana albo rybki albo akwarium. Albo inni z wszczepkami są tak samo dobrzy jak pan, albo przestajemy korzystać z podrasowanych zmysłów i wtedy proszę bardzo kręcimy nosem do woli! Rozumiem rzecz jasna traumę po zdradzie androidów, chęć zemsty na uciekinierce Mai, obawy przed shakowaniem wszczepek, ale dwoistość standardów mi się nie podoba i koniec. Nowa partnerka policjanta… z jakiegoś powodu autorce udało się zaszczepić we mnie podejrzliwość wobec tej postaci. Nie zdziwię się jak się okaże, że ma wszczepione cudze wspomnienia, albo jest syntetyczna tylko o tym nie wie. Tak czy inaczej jest to postać płaska, nijaka, plastikowa, nieprawdziwa. O innych postaciach trudno powiedzieć cokolwiek bo pojawiają się na chwilę. Jednak ta chwila wystarczy aby średnio inteligentny czytelnik stwierdził – oho mamy do czynienia ze spiskiem co najmniej jakiejś korporacji jak nie wręcz rządowej agendy ( tu przypomina się nieodmiennie Robocop – zdewastowane centrum Detroit, lek którego nie ma i zcyborgizowany policjant …). Jeśli do kompletu dodamy tło którego w zasadzie nie ma to… wychodzi nam średniak z minusem. Osobiście chce przeczytać kolejne tomy, bo mam nadzieję, że autorka wyrwie się z zaklętego kręgu odniesień, a bohaterowie zyskają nieco osobowości.
___________________________________________________________________________________________________________Lashana
W przeciwieństwie do K. ja jestem fanką cyberpunku, a że druga książka Raduchowskiej była lepsza niż pierwsza to zachęcona tendencją wzrostową i gatunkiem rzuciłam się na Czarne Światła z radosnym błyskiem w oczach.
Entuzjazm szybko jednak przygasł, bo okazało się, że nie będzie tak fajnie jak oczekiwałam. Otóż dostajemy doświadczonego policjanta ścigającego androida, a gdzieś w tle przewija się historia replikantów zamieszanych w zbrodnie… Tja, jakby jeszcze tytułowe łzy były w deszczu to zaczęłabym pluć jadem, całe szczęście nie jest aż tak źle.
Pojawiają się też znajome pytania o człowieczeństwo i cyborgizację (co też już gdzieś kiedyś było…) i leki, które wywołują umiejętności psioniczne, ale całość tworzy całkiem przyjemną, dobrze trzymającą się razem mieszankę, chociaż oryginalność trudno jej zarzucić.
Drugim minusem jest klimat, którego trzeba by ze świecą szukać – okoliczności przyrody (geograficzne, polityczne i społeczne, i wszelkie inne też) są ledwo naszkicowane. Owszem, skąpe fragmenty, które pokazuje nam autorka są obiecujące, ale po świetnym i bardzo plastycznym Demonie Luster spodziewałam się czegoś więcej. Pozostaje mieć nadzieję, że Raduchowska w kolejnych tomach pokaże nam resztę swojego świata z niedalekiej przyszłości.
O postaciach mam podobne zdanie co K. Jared, główny bohater, to typowy doświadczony policjant z zespołem stresu pourazowego na dodatek, ale też hipokryta. Jego nowa partnerka jest zdecydowanie podejrzana, była żona trochę sztampowa, a koledzy z pracy robią za tło. Najciekawsza w sumie jest… Maia.
Wątek kryminalny jest bardzo dobry – logiczny, trzyma w napięciu, jest dość nietypowo poprowadzony i na dodatek można się czegoś nauczyć o seryjnych mordercach czy pracy kryminologów na przykład. Niestety Jared ma tendencję do wygłaszania monologów kojarzących się czasem z wykładem z kryminalistyki co ma, co prawda, swoje uzasadnienie w książce, ale kiedy postać zaczyna prowadzić monolog na półtorej strony na miejscu zbrodni trochę to wybija człowieka z rytmu. Na dodatek tendencje do monologów ma nie tylko główny bohater i nie tylko na miejscu zbrodni są one wygłaszane.
Niestety odpowiedzi na większość pytań dostaniemy pewnie w kolejnych tomach. Na razie mamy skrzyżowanie Łowcy Androidów z Assimovem i Ergo Proxy; nie czyta się tego źle i nie można powiedzieć, że jest to zła książka, ale też nie porywa. Ot taki sobie średniak, który ma spore szanse na rozwinięcie się w kolejnych tomach.