….czyli porządków na półkach ciąg dalszy – drugi tom wyjątkowego gniota, przeczytany z obowiązku przed pozbyciem się go, żeby zrobić miejsce na coś sensowniejszego.
Pierwszy tom był dziełem wyjątkowej urody, zarówno jeśli chodzi o treść jak i o styl. Tom drugi niestety utrzymuje się na tym samym poziomie. Na niższy już spaść nie może, bo trzeba by przedtem wykopać sporą dziurę w mule…
Drugi tom przygód upadłego dżina jest bezpośrednią kontynuacją części pierwszej, bezpośrednią do tego stopnia, że powinna być fragmentem Wyklętej bez podzielenia na tomy. Fabuła nadal jest ta sama i oparta na tym samym schemacie – bez problemu można przewidzieć kiedy bohaterka zostanie ranna a kiedy pocałowana. Akcja przypomina nową wersję Mad Maxa – znaczy jeżdżą po autostradach raz w jedną, raz w drugą stronę, tylko strzelanin jest zdecydowanie mniej. Romans, który jest jednym z głównych wątków jest sztuczny, sztywny i wymuszony. A fabuła jest równie chaotyczna i nielogiczna jak w pierwszej części. Dialogi jeśli są, to produkują więcej wiórów niż przeciętny tartak. Opisy akcji i okoliczności przyrody przypominają wytwór gimnazjalisty, i to takiego, który nie ma najwyższych ocen języka ojczystego.
Na dodatek bohaterowie zamiast się rozwijać się uwsteczniają – Cassiel od czasu do czasu co prawda przypomina sobie, że kiedyś była dżinem, ale zdecydowanie się tak nie zachowuje, z kolei jej towarzysz zostaje sprowadzony do roli deus ex machina i pojawia się wtedy, kiedy akurat jest potrzebny ktoś do pomocy.
Całość jest pozbawiona emocji, napięcia, jest przewidywalna do bólu i najzwyczajniej w świecie nudna.
Gniot straszliwy.