Najnowszy tom najnowszego spinoffa Honorverse. Tym razem rzeczona podseria ma dwie ważne zalety – ma być krótka (podobno) i nie wymaga znajomości żadnej z pozostałych (ponad) 20 książek.
W pierwszym tomie poznajemy początki Królestwa Manticore i Travisa Longa – upierdliwego formalistę, który jest mimo wszystko całkiem sympatycznym gościem. W drugim tomie Travis jest już młodszym oficerem po studiach, który co prawda trochę dorósł, ale nie stracił za dużo ze swojego charakteru. Jednak tym razem nie tylko Travis ma kłopoty – tym razem wpada w nie całe Królestwo.
Z plusów: mamy charakterystyczne dla Webera ukazanie dwóch stron konfliktu, mam szczyptę polityki na wysokim szczeblu (ku mojemu ubolewaniu ograniczoną do niezbędnego minimum), bohatera trochę bardziej dorosłego i zdecydowanie więcej akcji, więc książkę zdecydowanie trudniej niż pierwszy tom dałoby się zakwalifikować jako YA. Ograniczona (w porównaniu do głównej serii) technologia jest nie tylko dobrze przemyślana, ale też w pewien sposób odświeżająca – nie mamy tu roju pocisków i każda salwa ma znaczenie. Również przeskoki czasowe między rozdziałami są w miarę bezbolesne dla czytelnika i szybko przesuwają wskazówki zegara.
Niestety to ostatnie oznacza też, że przez sporo czasu niewiele się dzieje i jeśli przeskoczymy 2-3 lata do przodu to nie interesuje nas czy tam się coś ciekawego zdarzyło, bo spokojnie możemy założyć, że nie. Polityka została częściowo zastąpiona naradami wojennymi, niestety więcej napięcia i ciekawsze charaktery są, w tym wypadku, w sejmie. Do tego nasz główny bohater jest w dużej mierze nieobecny i/lub zajmuje się mało istotnymi rzeczami, co też nie wpływa za dobrze na tempo akcji. Przez większość książki miałam wrażenie, że czytam po raz kolejny Wezwanie do broni – podobne wątki w podobnej scenerii. Jest co prawda spora szansa, że sporo pozmienia się w tomie trzecim, ale żeby się o tym przekonać trzeba będzie poczekać minimum rok.
Mimo pewnych wad jest to całkiem niezła space opera.