Pierwszy tom trylogii Magów prochowych nie wzbudził we mnie entuzjazmu. Czemu, możecie sami przeczytać w mojej recenzji. Toteż do drugiego zabierałam się bez zbytniego entuzjazmu. Z tym większą przyjemnością donoszę, że się przyjemnie rozczarowałam. Krwawa kampania to całkiem udana fantasy batalistyczna przemieszana z political fiction. Ma swoje wady, ale czyta się ją zdecydowanie lepiej niż tom pierwszy.Historia zaczyna się dość ponuro, Taniel dwa strzały usiłuje zaćpać się na śmierć, marszałek Tamas zostaje wmanewrowany w śmiertelną pułapkę, żona i dzieci detektywa Adamata zostają porwane przez wyjątkową kreaturę. Jednym słowem: szaro, buro i ponuro. A im dalej w lekturę tym więcej podwójnych agentów, zdrajców, kłamców, krętaczy i kombinatorów. Zupełnie tak, jakby zstąpienie Kresimira stało się sygnałem do totalnego odwracania i łamania sojuszy, kłamstw, krętactw i kombinowania na niespotykaną skalę. Bohaterowie nie mogą być pewni nikogo ani niczego. Co wygrzebią się z jednego kłopotu – zaraz na drodze wyrasta im kolejna przeszkoda i kolejny problem. Autor piętrzy przeszkody ale jednocześnie “dobycza” bohaterów, dodając im możliwości umożliwiające wyjście (w miarę) cało z przeróżnych opresji. W poprzednim tomie żadna z postaci pierwszoplanowych nie wzbudziła mojego entuzjazmu. Ani posągowo szlachetny Tamas, ani koncertowo rozlazły Taniel, ani gapowaty Adamat. W tomie drugim zyskują jedynie Taniel i Borbador. Pozostałe postacie, nawet Tamasa trudno traktować inaczej niż tło. Za to akcja zdecydowanie zyskuje na szybkości. Podobnie jak w tomie pierwszym, prowadzona jest trójwątkowo, dzięki czemu autor uniknął przestojów akcji. Śledzimy sytuację na froncie, marsz brygad Tamasa i to co dzieje się w stolicy Adro. I ten ostatni wątek jest zdecydowanie najsłabszy. Być może wpływa na to postać Adamata – najbardziej papierowa ze wszystkich opisanych. Opisy batalistyczne, choć nie wciskają w fotel są na całkiem przyzwoitym poziomie. Najwięcej pretensji mam chyba do motywu metafizyczno – magicznego, czyli Kresimira, Adoma i Kapo-el. Jakoś nie jestem w stanie przekonać się do części konceptu zaproponowanego przez autora. Część motywów jest niemal tak stara jaki literatura. Motyw bogów którzy stworzyli jakiś świat a potem go opuścili, motyw boga który się nie zgodził z takim podejściem i dalej opiekuje się ludźmi, motyw przyzwania bóstwa przez ludzi którzy sądzą, że potrafią go wykorzystać dla swoich celów…. wszystko to już było. Doklejone do nich pomysły autora jakoś nie za bardzo tutaj pasują. Śmiertelne ranne bóstwo okazuje się nie być śmiertelnie ranne. Z jednej strony jest bóstwem – bo nie umiera, z drugiej strony podkreślany jest jego ludzki aspekt – kula w mózgu powoduje szaleństwo, zniszczone oko się nie regeneruje, rana ewidentnie się paprze… Kresimir zamienia się niemal w bóstwo zombie – na wpół martwy miota się i napadach obłędu morduje wszystko co mu w łapy wpadnie, z jednej strony jest wielkim magiem którego nie imają się kule, a jednocześnie wlecze się za armią zamiast na własną rękę I własną mocą odkryć tego który zrobił mu “kuku”. Podkreślana jest jego niebywała moc a jednocześnie potrzebuje magicznej straży. No halo, kochani, to w końcu rybka czy nie rybka? Ja się już pogubiłam! Kapo-el reprezentująca rodzimą magię jest już bardziej do strawienia, choć i tu autor nie grzeszy konsekwencją w budowaniu postaci.
Podsumowując – drugi tom czyta się znacznie lepiej niż pierwszy, być może dlatego, że autor nie epatuje tym razem motywami “a’la Sanderson”, więcej w nim akcji, niektóre postacie zyskały i stały się mniej papierowymi. Jednym słowem przyjemna, niewymagająca lektura od autora, który wyraźnie się wyrabia.
Mocny przeciętniak.
_____________________________________________________________________________________________Lashana
Obietnica krwi, była całkiem niezłym debiutem, chociaż przy lekturze szczęka zdecydowanie nie opadała z wrażenia a niezła fabuła była połączona z marnymi postaciami.
Drugi tom jest lepszy pod każdym względem. Dwa wątki militarne są opisane bardzo przyzwoicie, bitwy opisane z perspektywy żołnierzy jak i marszałka Tamasa nadają tempo, ale nie sprawiają wrażenia, że bohaterowie cały czas idą po trupach. Nie jest to może najlepsze milliary fiction w wersji fantasy (Tysiąc Imion mimo wszystko wygrywa na tym polu), ale czytało się te fragmenty przyjemnie i płynnie. Fabuła zwalnia przy trzecim wątku, czyli znów przy śledztwie Adamata, jednak ma ono zdecydowanie szybsze tempo i ciekawsze postacie poboczne niż w pierwszym tomie, chociaż detektyw nadal mnie do siebie nie przekonuje. Pozostałe postacie zyskały trochę historii i trochę głębi, ale nadal są zdecydowanie słabszym elementem powieści. Akcja toczy się wartko i doprawiona jest zdradami, spiskami, niespodziankami i magią – i to zdecydowanie bardziej niż w pierwszym tomie. Niestety ta magia jest trochę… hmm… niedopisana, a trochę niekonsekwentna – głównie jeśli chodzi o Kresimira i Ka-poel.
Całość czyta się zdecydowanie lepiej i płynniej niż pierwszy tom, wątki lepiej splatają się w obraz świata i już nie przypominają oderwanych od siebie motywów wrzuconych do miksera, a tempo akcji wynagradza czytelnikowi papierowych bohaterów. Autor udowodnił, że jest w stanie pisać lepiej i ciekawiej, tak, że mimo wszystko będę czekać na trzeci tom.
Sympatyczny przeciętniak.