Chciałem przeczytać tę książkę, bo temat dosyć nośny, no i była dość mocno reklamowana „w pewnych kręgach” – wiadomo, wydawnictwo Agory. Okazało się, że jest to zbiór przerobionych nieco reportaży Autora, które ukazywały się na przestrzeni paru ostatnich lat w „Dużym Formacie”, dodatku do Gazety Wyborczej.
W Polsce, pewnie niestety, wszystko co dotyczy wewnętrznych spraw Kościoła katolickiego, ma posmak ni to pewnego rodzaju sensacji, ni to zakazanego owocu. A to zwyczajna obyczajówka – ludzie są różni, ich motywacje też, co więcej – to się zmienia w czasie. Ktoś, kto po liceum idzie do seminarium – gdzie, swoją drogą, też można się naoglądać i dowiedzieć różnych rzeczy – i po sześciu latach wyrwania ze świata uroczyście ślubuje m.in. to, że pozostanie bezżenny – najzwyczajniej w świecie nie całkiem wie, co robi. A potem się zaczyna – ksiądz czy nie ksiądz, pewne dążenia i potrzeby są po prostu wbudowane w człowieka. Jedni sobie z tym radzą, inni nie. A ci, co sobie radzą, też za jakiś czas mogą przestać sobie radzić. Co więcej, praca diecezjalnego księdza to działalność wysokiego ryzyka – z definicji poznaje mnóstwo ludzi płci obojga, więc okazji sporo. Oazowiczki, dla których młody wikary jest ideałem chłopaka, młode mężatki, starsze mężatki, singielki, rozwódki, ministranci, przystojni chłopcy z liceum, zdeklarowani geje – do wyboru, do koloru. On kogoś poderwał, ktoś poderwał jego… taki substytut więzi, której kiedyś tam się wyrzekł, ale jednak jej potrzebuje. Zresztą spektrum postaw jest duże – od takich, którzy prowadzą podwójne życie i nie mają z tym problemu, poprzez takich, co mają problem i dylematy, aż po tych, co odchodzą ze stanu kapłańskiego – i też jedni są z tym szczęśliwi, a inni – nie.
Podobało mi się, że Autor nie ocenia – przedstawia konkretne historie takimi, jakimi je poznał i próbuje zrozumieć. Wiadomo, że temat, który podjął oznacza poruszanie się po obrzeżach instytucji Kościoła katolickiego, w tej osobliwej szaro-czarno-nie-wiadomo-jakiej strefie, gdzie mało co jest takie, jakim się wydaje, a niemal każdy z rozmówców był szkolony w zakresie interpretacji zasad wiary i zawodowo potrafi je nagiąć aż do wypaczenia…. To jest posunięte tak daleko, że nawet owo tytułowe pojęcie celibatu podlega interpretacji – czy naprawdę chodzi tu a zakaz wchodzenia w relacje o charakterze seksualnym, czy może wystarczy dosłownie pojmowana bezżenność – czyli rezygnacja z pozostawania w stałym związku (co nie wyklucza przygodnych i krótkotrwałych).
Czy zatem zasadę celibatu można zmienić? W końcu nie ma jej w Ewangelii, wprowadzona ją w XII czy tam XII wieku głownie ze względów majątkowych Kościoła, nie stosują jej wyznania reformowane, a u prawosławnych niższe duchowieństwo też może się żenić (acz tu z ograniczeniami, można się ożenić tylko miedzy diakonatem a święceniami i tylko raz, w razie wdowieństwa już nie) – więc pewnie można. Pytanie tylko, czy należy – Marcin Wójcik opisuje dosyć koszmarną historię matuszki, czyli żony prawosławnego kapłana, której małżeństwo tak naprawdę się rozpadło, ale musi w nim tkwić bez możliwości zmiany. Brak celibatu księży czy też pastorów też niesie swoje problemy – wyobraźmy sobie plebanię, w której zamieszkał nowy kapłan z rodziną, ale jest tam też wdowa po poprzedniku z dziećmi…
Od samej książki oczekiwałem może trochę więcej, ale temat jest ciekawy i dobrze, że Autor się nim zajął i – na ile potrafił – zbadał i opisał.