Kiedy moja współrecenzentka wręcza mi kolejny stos książek z wrednym uśmiechem, wiem że będą to same chały. Ale kiedy razem z książką dostaję ostrzeżenie jak wysokich lotów jest to lektura wiem, że będzie naprawdę źle. Ale co tam, Kryształy Czasu przetrwałam to wszystko inne też przetrwam.
Wichman jest postacią historyczną – to saski hrabia i banita, który na czele pogańskich Redarów i Wolinian najeżdżał państwo Mieszka I. Autor opisuje dzieje Wichmana i jego brata, i powiadam wam, jest to historia mocno alternatywna.
Wstęp podany jest w stylu, który mi się kojarzył z pijacką gawędą. Stwierdziłam, że stylizacja ciekawa, ale mam nadzieję, że nie będzie ciągnięta przez resztę książki. A potem moje oczy padły na zdanie: Wrzawy dopełniały bębny wybijające rytm powoli, z wolna, du, du, du, dup. Ostatnie dupnięcie oznaczać miało bitwę walną. Tjaaaa dupnięcie, które wydała moja szczęka waląc o podłogę oznaczało, że chciałam wyrzucić książkę przez okno po raz pierwszy. Drugi raz miałam ochotę rzucić wszystko w diabły już w następnym akapicie Bracia Czechowie to byli na koniach bojowych, a wraz z nimi Śląsk, Wielka i Mała Polska, no i chyba Mazowszanie. W cholerę wielkie musiały być te konie bojowe, skoro siedziały na nich, razem z Czechami, całe regiony geograficzne. Pomijam już to, że Małopolska pojawiła się dopiero w okolicach XV wieku. Dalej dostajemy historię Wichmana, pomieszaną z historią Ottona i świeżo ochrzczonych Duńczyków w wersji mocno alternatywnej. Bo nagle pojawia się w tym wszystkim niemiecka Rzesza (w 952 roku, do pierwszej Rzeszy brakowało jakichś 10 lat), księża odprawiający mszę po niemiecku (widać Luter byłby niepotrzebny w tym uniwersum), mamy klasę mieszczańską, rycerzy pijących po knajpach bruderszaft i przyjmujących postawę bokserską (widać skoczyli w międzyczasie na korepetycje do XVIII wiecznej Anglii). Jakby nam było mało, to dostajemy jeszcze obozy koncentracyjne (tak, dalej jesteśmy w X wieku), Sasów biegających w zbrojach karacenowych (które ukradli Polakom z XVI wieku, a autor zapomniał wspomnieć, że Sasi na jednym z polowań utłukli Wellsa i teraz trzymają machinę czasu w krzorach wewnątrz palisady) i Słowian, którzy w międzyczasie odkryli Amerykę i dzięki temu teraz posługują się pismem węzełkowym. A cała ta… masakra historii zaczyna się w pierwszym rozdziale, kiedy jednemu z bohaterów śni się… morze czekolady. Yyyy…. rozumiem, że był to… hhmmm… koszmar proroczy. Bo do odkrycia Ameryki brakuje jeszcze kilku wieków a czekolada w pierwotnej wersji była raczej średnio przyjemnym napitkiem.
I to są tylko co większe kwiatki, mniejszych anachronizmów jest tu pełno, mimo że autor jest historykiem. Ja rozumiem, że można trochę nagiąć historię, żeby przedstawić coś bardziej obrazowo, ale naciąganie faktów w książce, która ma być głównie historyczna, z miejsca ją dyskwalifikuje, choćby nie wiem jak dobra była fabuła. A fabuła też szału nie robi, bo historia Wichmana wplątanego w wydarzenia historyczne przypomina oderwane od siebie epizody, połączone postacią głównego bohatera. Wątki pojawiają się i znikają, podobnie jak bohaterowie – wtedy kiedy akurat są potrzebni do popchnięcia fabuły do przodu. Bohaterowie drugoplanowi nie przedstawiają sobą niczego – różnią się tylko imionami i są raczej elementami krajobrazu, bo mają niewielki wpływ na przebieg wydarzeń. Bohaterowie bardziej pierwszoplanowi też niestety nie doczekali się charakterów ani żadnych konkretnych motywów. Za to mają niezwykłe moce i są w stanie zgłębić wzrok w poszyciu pustego tronu, hhmm… rentgen? Mikroskop? Laser? Pluskiew szukają? A zresztą… Sam Wichman, który niby jakiś cel w życiu ma dość często o nim zapomina.
Bohaterowie są nieciekawi, mało prawdopodobni i trudno im kibicować. Fabuła z jednej strony jest chaotyczna i pozbawiona napięcia, z drugie strony ma się wrażenie, że do niczego nie prowadzi. A część historyczna… boli przy czytaniu.
To nie jest złota malina, tylko cały ich krzaczek. Zdecydowanie nagroda Blasku i kandydat do najgorszej książki roku.
———————————————————————————————————————————— By K.Wal
Jako, że bozia obdarzyła mnie wielce wrednym charakterem, nie odmówiłam sobie nie tylko przyjemności wetknięcia mojej przedmówczyni do garści Wichmana, ale nawet nie popełniłam wcześniej recenzji, żeby nieszczęsnej nie uprzedzać co też ją może czekać. Po przeczytaniu recenzji, zaczynam się jednak zastanawiać, czy nie będę musiała chodzić kanałami, żeby uniknąć zemsty Lashany, za uraczenie jej tym dziełem, przeraźliwym zgoła.
Przychylam się w całości do wniosku o nagrodę Blasku dla rzeczonego dzieła, bo tak koszmarnego gniota jeszcze nie zdarzyło mi się czytać. Pierwsze pytanie jakie zadałam sobie w trakcie lektury brzmiało – “i ten człowiek jest historykiem????”, i padło zaraz przed pytaniem : “rany boskie co ten człowiek wciąga?!”. A jeśli pominiemy merytorykę i logikę czyli dwa filary na których powinna opierać się powieść historyczna pozostanie nam bombastyczny styl, fatalna gramatyka i bohaterowie z papieru toaletowego.
Okropność