Druga część opowieści o ludziach którzy próbowali odbudować cywilizację na innej planecie, ale trafili na obce rasy toczące ze sobą wojnę na wyniszczenie. Od chwili lądowania na Zielniku minęło pięćdziesiąt lat. Bohaterowie których poznaliśmy w tomie pierwszym albo nie żyją albo bardzo się postarzeli. Dwójka, która wyruszyła z misją do Badyli nie powróciła. Na planecie wyrosło drugie i trzecie pokolenie kolonistów, a zapowiadana wojna z gwiazd się nie zaczęła i nikt już nie wierzy w zagrożenie. Ludzie na Zielniku nie spoglądają w gwiazdy. Okazuje się bowiem, że na nowej planecie ludzkość ma te same, bardzo stare problemy. Wyczerpujące się zasoby elektroniki których nie można odnowić. Nierówności społeczne, źródło wiecznych napięć i frustracji. Odwieczna walka młodych ze starymi. Wewnętrzne przepychanki podlewane ideologicznymi tezami. Czytelnik niemal czuje się jakby siedział na jednym wielkim nabrzmiałym ropniu, którego nikt nie przeciął na czas, za to wszyscy próbują rozpaczliwie ignorować udając, że pudrowanie wrzoda to najlepsza metoda lecznicza. W tle czai się wojna domowa, albo raczej wojna wszystkich ze wszystkimi. Jednym słowem okazuje się, że ludzkość nie nauczyła się niczego. I nie nauczy, bo szkolnictwo jako uszczuplające zasoby ale ich nie produkujące jest coraz bardziej spychane na margines życia. Dzieci mają iść do pracy, a nie tkwić w ławkach. Książki? Jakaś fanaberia! A elektronicznych zasobów już niemal nie ma, więc biblioteki cyfrowe za chwilę przepadną. Nie ukrywam, że wizja roztaczana przez autorkę wywoływała u mnie co najmniej gęsią skórkę – oto bowiem roztoczyła przed nami wizję społeczeństwa, które nastawiając się ściśle na pragmatyzm pozbawiło się pamięci historycznej i zaczyna się uwsteczniać. Wizja jest tak irytująca, że aż chciałoby się wskoczyć pomiędzy karty i potrząsnąć bohaterami.
A potem z nieba przybywają .. nie, nie kosmici. Przybywają ludzie. I, jeśli czytelnik myślał że na Zielniku źle się dzieje, to teraz ma ochotę zawyć wniebogłosy. Z niedowierzaniem śledziłam losy bohaterów zastanawiając się co i rusz, jak do ciężkiej anielki można być tak naiwnym, dawać się tak manipulować i ogrywać, nie móc czy też nie chcieć dodać dwa do dwóch. Co gorsza, choć bohaterowie przepotężne mnie wkurzali nie mogłam się z żaden sposób przyczepić ani do nich ani do konstrukcji fabuły.
Próba ognia podobnie jak Ogień krzyżowy jest bardziej przypowieścią filozoficzno – socjologiczną niż science – fiction spod znaku bum-bum i ziiiu-bam. Nie czyta się jej łatwo ani przyjemnie. To jedna z tych książek do przeczytania których musiałam się zmuszać – i nie dlatego, że była źle napisana, lecz z powodu jej prawdopodobności. Nie trzeba daleko szukać by przekonać się, że ludźmi jest bardzo łatwo manipulować. Wystarczy troszeczkę niedowiedzeń inaczej ustawione reflektory i już mamy propagandę zamiast prawdy. Wystarczy zapomnieć o przeszłości, przeszłości pojmowanej szerzej niż “plemienny” interes i już można przymknąć oczy na paralele. To kolejna opowieść maski, kosmicznym sztafażu pochylająca się nad ludzkością i jej kondycją. I przypominająca bardzo niesympatyczną prawdę – nasz gatunek przy całej swej genialności i możliwościach ma w sobie skłonność do samozagłady.
polecam, ale łatwo nie będzie.