Z twórczością autorki miałam okazję zapoznać się już przy lekturze pierwszego tomu Odcieni Magii. Jej pisarstwo, kreujące skomplikowany, choć bardzo realistyczny świat przypadło mi na tyle do gustu, że sięgnęłam po nowe dzieło, dylogię Świat Verity. I ponownie, nie zawiodłam się. Okrutna pieśń jest nie tylko opowieścią z pogranicza Dark i Urban fantasy. Jest też opowieścią z pogranicza mistyki, światów zombie, postapo. Tak jak w postapo- rzecz dzieje się po jakiejś katastrofie. Nie wiemy co się stało, nie dostajemy nawet najmniejszej wskazówki co się wydarzyło. Wiemy, że się zdarzyło i oglądamy jego skutki – miasto rozdarte na dwa obozy, ludzi żyjących w stanie ciągłego zagrożenia, demoniczne istoty czające się zawsze i wszędzie. Bohaterowie to dwójka młodych ludzi zaplątanych w układy, ale myliłby się ten, kto zaklasyfikowałby Okrutną pieśń do YA, albo spodziewał się kolejnego klona Igrzysk śmierci. Kate i Augustowi już bliżej do Romea i Julii niż do Katniss i Peety. Należą do wrogich obozów i początkowo przyświecają im przeciwstawne cele – jej, marzenie by stać się równie bezwzględną i okrutną jak ojciec ( i zasłużyć na jego uznanie), jemu, by właśnie nie stać się potworem. Jedno i drugie będzie musiało stoczyć swoją prywatną ostateczną bitwę o to, by zachować… człowieczeństwo. Zdradzeni przez najbliższych i najbardziej ukochanych będą musieli zmierzyć się z najstraszniejszym wyzwaniem – pokonaniem mroku który w nich tkwi i domaga się wolności.
Akcja książki rozkręca się dość niemrawo i na początku nie byłam nią zachwycona. Zbyt wiele było w fabule niejasności i niedomówień. A już kiedy przeczytałam, że dwójka bohaterów spotyka się w szkole, miałam solenną ochotę odłożyć książkę i więcej po nią nie sięgnąć. Obawiałam się powtórki ze Zmierzchu czy innych Kronik Wampirów. Przeważyło tylko zaufanie do autorki – że może jednak nie zasadzi takiego gnota. I nie zasadziła. Ze strony na stronę, z odkrycia na odkrycie powieść staje się bardziej wciągająca i intrygująca. Zaczynamy zdawać sobie sprawę, że świat Kate i Augusta wcale nie jest taki czarnobiały, a zamieszkujące go potwory: Corsaje i Malchaje nie wzięły się znikąd. Nie są emanacją czegoś “z drugiej strony”, nie są wytworem magii. Czym więc są? Tego dowiecie się w trakcie lektury. Coraz częściej pojawiają się bardzo niewygodne pytania o winę i karę, o jednoznaczność zła, o predestynację, o cenę uczynków. Pojawia się cała skomplikowana, ale bardzo logiczna osnowa świata Verity. I wiecie co? Za nic w świecie nie chciałabym żyć w takim świecie. Kate i August powoli tracą swoją “papierowatość” wychodzą z tła, zaczynają żyć własnym życiem. Choć momentami są dziecinni i niedojrzali , czasem gapowaci, a przez to wszystko irytujący -zaczynamy ich powoli rozumieć i kibicować ich działaniom. Victoria Schwab nie robi niczego, by się czytelnikowi przypodobać, a jednak powoli ulegamy magii jej opowieści. A gdy odwracamy ostatnią kartkę jesteśmy zdziwieni, że oto nadszedł świt, a myśmy zapomnieli o spaniu.
Jedyny minus jaki mi przychodzi na myśl – to zbyt oczywisty złoczyńca. To, że wiemy kto porusza kólkami intrygi zdecydowanie psuła mi lekturę. No dobrze, jest jeszcze drugi minus. Czy z Augusta koniecznie trzeba było zrobić coś na kształt Szczurołapa?