(3 / 5) Nie ma to jak pisać o nie istniejącym kraju…. w razie trudności fabularnych albo problemów z logiką i prawdopodobieństwem zawsze można się poratować specyfiką miejscowej kultury albo systemu prawnego. Trzeba Wam bowiem wiedzieć, że Doggerland to fikcyjne wyspiarskie państewko na Morzu Północnym czy też może na Atlantyku, zagubione gdzieś między Skandynawią a Wielką Brytanią. Pozornie – ostoja tradycyjnych wartości, konserwatyzm, wspólnota, trudne warunki klimatyczne jednoczą….. i takie tam gadki. A naprawdę – spetryfikowana struktura społeczna, generalny brak perspektyw, wzajemne animozje miedzy trzema wyspami archipelagu – a poza tym jak wszędzie: picie, ćpanie, czasem seks, i tylko przedstawicieli miejscowego rynku muzycznego nie da się słuchać…
W takim to otoczeniu funkcjonuje główna bohaterka – Karen Eiken Hornby, detektyw kryminalny dzielnej miejscowej policji. Poznajemy ją w dość jednoznacznych okolicznościach – po ciężkim pijaństwie z okazji miejscowego święta jedzenia ostryg budzi się w hotelu w towarzystwie swojego szefa (ostrzegałem, ze czasem seks….. ). A potem jest dość standardowo, jak na skandynawski kryminał przystało – mamy trupa i mamy śledztwo. Patentem Autorki jest to, że ów trup to była żona szefa dochodzeniówki, to on jest pierwszym podejrzanym, a alibi może dać mu jedynie pani komisarz… ale ani on, ani ona nie mogą się do tego alibi przyznać (mówiłem przecież, że tradycyjne wartości, tu w dodatku zaprawione nowoczesnym dopatrywaniem się mobbingu albo i gorzej). Oczywiście pani komisarz jest skomplikowaną osobowością, niesie jakąś okropną tajemnicę z przeszłości (Autorka wielokrotnie o tym z naciskiem przypomina, coś tam ujawniając – zaplanowała przecież trylogię, trzeba czytelnikowi wbić w głowę, że rozwiązanie poda się dopiero pod koniec trzeciego tomu….) a obecnie mieszka w małym domku w zapadłej dziurze niedaleko stolicy jedynie w towarzystwie kota. Wszyscy wiedzą, że w szanującym się kryminale potomków i potomkiń Wikingów policjant musi być bardziej poplątany, niż ten straszny morderca, którego ściga. Wszyscy wiedzą też, że tropy szanującego się mordercy muszą prowadzić w przeszłość, bo przecież to jego przeżycia i bagaż, który niesie sprawiły, że jest jaki jest…. Wychodzi więc na to, że jak masz skomplikowana przeszłość i mroczną osobowość, to możesz zostać albo policjantem, albo przestępcą. No, może jeszcze ćpunem, jak córka zamordowanej – ale przecież to takie dobre dziecko, któremu zdarzył się błąd (a potem następny i następny….) bo ją rodzice jakoś tak asymetrycznie kochali i w żaden sposób nie może sobie z tym poradzić…. Ehhh
Jest oczywiście parę ciekawych rozwiązań fabularnych, jak wątek ustalenia tożsamości ofiary czy poboczna sprawa serii włamań do letnich domków – rozwiązanej na podstawie monitoringu z promów kursujących między trzema wyspami archipelagu, jest trochę ciekawych opisów wyspiarskiej przyrody wystawionej na północne wichury i w jakimś sensie przez nie ukształtowanej, są też opisy społeczności złożonej z potomków Skandynawów, Brytyjczyków i holenderskich Fryzów, jej szczególnej wielokulturowości, ale też upadku w czasach, gdy rybołówstwa w Europie już prawie nie ma.
Jak dla mnie jednak akcja książki to jakieś criminal-fiction, chwilami wygląda tak, jakby się działa w jakiejś ziemskiej kolonii w zapadłej dziurze galaktyki. Drugiego i trzeciego tomu nie kupię, nie jestem aż tak zaciekawiony tajemnicą pani komisarz, by przedzierać się przez kolejne etapy jej peregrynacji po nieistniejących wyspach (i trochę po krajach ościennych) – to zostawiam już tylko koneserom gatunku.