(4 / 5)
Czyli jak z chęci zamordowania rodziny w trakcie pandemii rodzą się fajne teksty. Marta Kisiel debiutuje w kryminale doprawionym sporą dawką humoru i przedstawia czytelnikom rodzinę Trawnych, która trochę przypadkiem właśnie kupiła dom na wsi.
Zanim przejdziemy do tytułowego dywanu, autorka z humorem rozprawia się z mieszkaniem w bloku. I to tak, że bałam się otworzyć lodówkę, żeby nie zobaczyć tam Marty Kisiel – nie dość, że wypomina człowiekowi placki ziemniaczane z cukrem, to jeszcze opisuje jego sąsiadów. I to tak, że zgadza się wszystko, poza dźwiękami dochodzącymi z lodówki. Ale to dlatego, że u nas w lodówce siedzi autorka i robi notatki… A bardziej na poważnie – autorka szybko i z humorem przedstawia czytelnikowi zestaw głównych bohaterów, zanim przerzuci ich w środek kryminału i wsi zabitej dechami.
Początek to dużo zabawy słowami, zabawy językiem, wprowadzania czytelników i bohaterów w akcję. Potem zaczyna się coś dziać, a nad książką zaczyna unosić się duch Chmielewskiej i widać inspirację królową kryminału. A w sumie królowymi, bo znajdziemy też motywy z Agathy Christie – wszyscy są podejrzani, a wieś traktowana jest trochę jak zamknięta przestrzeń, której bohaterowie nie mogą opuścić.
Z Chmielewską kojarzył mi się też mój własny odbiór książki – od rozwiązania zagadki bardziej interesowało mnie to jak ono zostanie opisane. I w sumie całe szczęście, bo śledztwo rozwiązuje się trochę samo, a autorka skupia się bardziej na humorze niż na kryminale.
Postacie są sympatyczne i dadzą się lubić i jest to chyba jedyny przypadek, gdzie dadzą się lubić chodzące stereotypy. Tereska zajadająca stres i uwielbiająca rachunki, zagubiony bez żony Andrzej, Zoja – inteligentna i ekologiczna sztampowa nastolatka, trochę infantylny Maciejka nie mogący żyć bez internetu i teściowa – nie do zdarcia jak niemieccy emeryci, są jak uszyta na miarę nowoczesna rodzina skupiająca w sobie wszystkie stereotypy. Ale, o dziwo, niezbyt to w tym przypadku przeszkadza.
Mimo, że chciałoby się krzyknąć: niech żyje nowa królowa!, to niestety się nie da. Przynajmniej jeszcze nie. Owszem, mamy humor, jest duch Chmielewskiej, ale trochę za mało tu kryminału i barwnych postaci, a trochę za dużo skupienia na humorze językowym w narracji. Co nie zmienia faktu, że dostajemy lekką, komediową lekturę napisaną polszczyzną, którą można się chwilami pozachwycać (a chwilami poirytować użytym słownictwem typu zbrodzień ). W sam raz na weekend po kiepskim tygodniu, albo na wakacje.