(3,5 / 5) I tym razem to już na pewno jest koniec. Wszystkie wątki rozwiązane, autorka starannie pozamiatała, nie pozostawiając czytelnikom złudzeń. Jednym słowem kurtyna. Hm… Na pewno? Trudno jest pożegnać się z ulubionymi bohaterami, trudno porzucić świat który się wykreowało.
Sprawdziłam w księgarni i cóż się okazuje? Jest jeszcze tom 3,5 oraz tom 4,5. Acha. Zanim jednak sięgnę po kolejne “dostawki” pora rozliczyć się z piątym tomem Teatru węży. Tak jak pisałam wielokrotnie, świat przedstawiony przez Autorkę jest światem kompletnym. Bogowie z niego odeszli, magia została skażona, różne byty wykroiły sobie swoje sfery a w sferach magowie potworzyli sobie enklawy w których się kryją. Srebro bezwzględnie niszczy skażoną czerń nie chcąc pamiętać, że kiedyś srebro i czerń – jak Jing i Jang były jednym. A w tym wszystkim jak w kotle mieszają łapami demony z różnych dolin. Zaś niemagiczni ludzie toczą swój los niczym żuki gnojarze swoje kulki – nieświadomi niczego – ani wielkich dramatów, ani spektakularnych bitew, ani zdrad. Świat Teatru węży jest jednocześnie boleśnie podobny do naszego zwykłego codziennego świata. Tak samo rządzi nim interesowność, zdrada, przekupstwo, kłamstwo, a prawdziwa przyjaźń jest na wagę złota.
Jako, że to tom ostatni, autorka zamyka w nim wszystkie wątki, jednocześnie wplatając w kanwę opowieści nieco historii czarnych magów. Robi to przy tym tak zręcznie, że czytelnik nie ma wrażenia obcości tych wtrętów. Już raczej łyka je ze smakiem i oblizując się czeka na więcej. Najciekawszym zabiegiem jest zaś to, że choć wszyscy o nim gadają – główny bohater pojawia się we własnej osobie dopiero za połową książki. Szuka go srebrna arcymagini, szuka dwójka Ka’ira, o jakże symptomatycznych imionach Śnieg i Żałobnik, szuka Loraine, szukają wysłannicy doliny Śniedzi. Można śmiało powiedzieć, że cały świat chce Bruna “Krzyczącego w ciemności”, dotkniętego klątwą władcy Much Eresha. Szuka go wreszcie sam czytelnik, zaintrygowany tym co stało się z ulubionym bohaterem po tym jak znów wpadł w łapy demonów z doliny popiołów.
Akcja toczy się żwawo do przodu kolejne fragmenty układanki mniej lub bardziej sprawnie wpadają na swoje miejsca. Czytelnik może zadowolony powiedzieć ” a nie mówiłem”, lub (zdecydowanie częściej ) unieść brwi patrząc na rozwój wypadków. Ale choć wszystko gładko i potoczyście podąża do dość satysfakcjonującego finału, czegoś mi tu zabrakło. Jakieś mrocznej nuty bólu i cierpienia. Jakiejś prawdziwej magiczności. Tym razem bowiem zabiegi obdarzonych magiczną mocą bohaterów sprawiały na mnie wrażenie zwykłych sztuczek kuglarskich. I to hokus pokus nie najlepszej jakości. Nie umiałam się zaangażować tym razem po żadnej ze stron. Jakbym oglądała jarmarczne przedstawienie .
Mimo wszystko polecam jednak i ten tom i całą serię.