(3,5 / 5) Do Gwiazd to typowa opowieść jakie w moich czasach zwano młodzieżówkami. I, którymi się wtedy zaczytywałam. Kto dziś pamięta, “Tych z dziesiątego tysiąca”, “Oko Centaura”, “Lalande 21185”? Dziś nazwalibyśmy je Young Adult. A ja nazwałabym je kosmicznymi baśniami. Ludzie w nich byli szlachetni, wszystko dobrze się kończyło, a kosmosu, w przeciwieństwie do dzisiejszych książek nie zamieszkiwały potwory, tylko co najwyżej szlachetni obcy. Do Gwiazd nie jest może aż tak baśniowe, ale nie da się ukryć, że ma w sobie trochę z baśni i trochę z magii. Taki trochę Kopciuszek w Hogwarcie w kosmicznym sztafażu. Rzecz dzieje się na planecie na której usiłują przeżyć rozbitkowie z ziemskich statków, nieustannie bombardowani przez złowrogich kosmitów. (Kosmici kojarzyli mi się z Cylonami z Battlestar Galactica, choć autor przez całą książkę wodzi czytelnika za nos i dopiero pod sam koniec uchyla rąbka tajemnicy). Główna bohaterka jest pariasem – ze względu na ojca , okrzykniętego zdrajcą ma zamkniętą drogę do wymarzonego zawodu pilota bojowego. No chyba, że pomoże jej dawny skrzydłowy tatusia i niczym dobra wróżka załatwi przydział do szkoły. Taaak, jest i kosmiczna odmiana Hogwartu czyli szkoła pilotów. Co prawda zła macocha przeszkadza jak tylko może, ale nasza dzielna dziewczyna poradzi sobie z wszystkimi przeciwnościami. A że jeszcze zdarzy się cud, a raczej cała seria cudów niemalże rodem z gwiezdnych wojen , to to już taki pikuś.
I wiecie co jest najlepsze? Czytelnik łyka ten zestaw jak indyk kluski. Na tym polega magia pisarstwa Brandona Sandersona – wciąga nas w swój świat niczym flecista z Hameln. Darowujemy mu lekko płaskie postacie, nieprawdopodobieństwa fabuły, pisanie pod tezę i uproszczenia. Darowujemy mu wszystko byle tylko dalej opowiadał nam swoją baśń.
Chyba kupię kolejny tom….