(4 / 5) Po Służące sięgnęłam za sprawą koleżanki (Idealina tak, to Ty 😉 ) która opowiadała mi o tej pozycji z taką pasją, przejęciem i błyskiem w oku, że aż musiałam sprawdzić, co ją tak poruszyło w książce na poły obyczajowej, na poły historycznej, a będącej tak naprawdę reportażem. Sięgnęłam, przeczytałam ( pod koniec już nieco na siłę) i trochę rozumiem. Tylko trochę.
Zacznijmy od tego, że Autorka wykonała niesamowitą robotę – zgromadziła ogromną ilość danych, wgryzła się w temat z niemal każdej strony, dołożyła wiele wartościowych ilustracji. Mogła z tego powstać praca naukowa, nudna jak flaki z olejem. Ale autorce udało się uniknąć tej pułapki. Jej opowieść o naszej polskiej kaście “nietykalnych” prócz faktów emanuje emocjami piszącej. Autorka stara się je ukryć, ale czy da się pisać bez emocji o temacie dotykającym samego sedna bycia człowiekiem?
Z jednej strony poznajemy świat służących – i przekonujemy się, że nie trzeba wcale lektury Chaty wuja Toma, żeby przeczytać o niewolnictwie. Czytamy o “typowej” drodze służącej do wszystkiego – ucieka z przerażającej biedy i upodlenia chłopskiej chaty, gdzie jest niewolnicą ojca, albo bogatszego chłopstwa do świateł miasta, gdzie musi zmierzyć się z tym samym – staje się niewolnicą “Pani”, albo i reszty rodziny, niewolnicą pośredników, a także zakładnikiem własnych marzeń o posiadaniu kogoś bliskiego. Kończą w przytułkach, na ulicach, gdy “Pani” jest bardziej ludzka – dożywają swoich dni przy rodzinie która je wydrenowała z sił, zdrowia, marzeń i godności. W najbardziej światłych domach mają swoją klitkę gdzieś między kuchnią, a toaletą a nawet wolno im się umyć w wodzie po kąpieli “państwa”. Są jak mebel, z tą różnicą, że meblem się nie pomiata, nie bije go, nie wykorzystuje seksualnie. Z drugiej strony autorka sugeruje, że nie wszystkie służące były”dobre”. Że zdarzały się wśród nich postacie odrażające zgoła, jak Teosia, późniejsza żona Wyspiańskiego. Wiele odcieni ma ta opowieść i może dlatego wydaje się momentami nieco niespójna, poplątana, dezorientująca. A przecież to samo życie. A ono nigdy nie jest biało – czarne.
Tym co najbardziej we mnie utkwiło po lekturze Służących, nie jest wcale wiedza o tym, jak straszny i okrutny był to świat, ani świadomość, że piękna fasada potrafi skrywać najohydniejszy brud. Nie. To brutalna świadomość, że tak niewiele się zmieniło. Mamy XXI wiek. I ciągle są wśród nas niewolnicy. Służące i służący do wszystkiego. Wykorzystywani, wręcz drenowani do ostatniego oddechu. Uciekają ze swojej nędzy do świateł wielkiego światłego zachodu, którego częścią od 20 lat jesteśmy. I… ktoś im zabiera paszporty jak kiedyś służącym książeczki. Ktoś “płaci i wymaga”, choć wcale nie płaci tak dobrze by wymagać 18 godzin w pracy. Ktoś pisze o 23 na służbowym czacie pytanie i wścieka się, że o 7 rano nie ma odpowiedzi. Oni? Czy …my?
Służące to lektura męcząca. Chwilami obrzydliwa. Chwilami przytłaczająca. Chwilami sensacyjna. Chwilami czułam się nią ubrudzona. Jakbym grzebała w czymś obrzydliwym. Dużo bym mogła wymienić tych “chwilami”. Czy warto ją przeczytać? Na to pytanie każdy musi sobie odpowiedzieć sam…