Kubasiewicz Magdalena – Czarodziejka z ulicy Reymonta (dwugłos)

3 out of 5 stars (3 / 5) W literaturze fantasy, jak w każdej innej zresztą – panują mody. Była moda na młodych czarodziejów, była moda  na wampiry, była moda na wszelkiego rodzaju drużyny … I była moda na studentki. Najczęściej nieszczęśliwe, zazwyczaj magiczne, niemal zawsze ubogie. Chcecie przykładów? Ależ proszę: Olga Aleksandry Rudej , cykl Kroniki dziwnego Królestwa, czy cała seria o Wiedźmie Olgi  Gromyko. Polskie też pewno  były, ale jakoś mi się w pamięć nie wkopały. Widać ani nie padłam z zachwytu, ani mnie najjaśniejszy w trakcie lektury nie trafił. Poprawka. Ostatnio recenzowałam cykl Szamanka od umarlaków. I główna bohaterka jest… studentką. Przynajmniej w pierwszym tomie.
Magdalena Kubasiewicz w  najnowszej książce dorzuca swoje trzy grosze do galerii nieszczęśliwych studentek. Natasza “Lady” Ladowska jest studentką magii praktycznej na przesławnej krakowskiej Alma Mater. Tak, TEJ Alma Mater. I jednocześnie nie tej – bo rzecz dzieje się w Krakowie, tyle, że magicznym – takim który poznaliśmy w Spalić Wiedźmę. Co prawda Sara Weronika Sokalska zniknęła, ale reszta na czele z konwentami czarodziejów, czarownicami i całą alternatywną Polanią ma się całkiem dobrze.

Lady jest  klasyczną studentką – ubogą, utalentowaną, nieszczęśliwie zakochaną, naiwną… no istny kopciuszek, tyle, że niezbyt urodziwy. Albo żeńska odmiana Harrego Pottera, bo nawet ma bliznę… Poznajemy ją w trzech opowiadaniach, w trzech różnych momentach studenckiego życia: w trakcie niechcianego wyjazdu niezbędnego do zaliczenia pierwszego roku, na drugim roku, oraz na praktyce końcowej. I w każdym z tych opowiadań nasza bohaterka zdążyła mnie solidnie wkurzyć. Albo się użala, albo się boi, albo marudzi, albo wymądrza, albo wręcz przeciwnie nie używa mózgu. I dziwne jedynie, że  z takim nastawieniem tylko raz jest winna naprawdę porządnej magicznej katastrofy. Jakaś to przypadłość Autorki, że jej bohaterki są ciut pokrzywione i delikatnie mówiąc, trudne do lubienia.   Druga żeńska postać czyli Agnieszka też jest w pewien sposób “przegięta”, tyle ze w drugą stronę – prawie pozbawiona magicznego daru, za to bogata, ustosunkowana, pewna siebie i ładna. Nieodparcie kojarzyła mi się z Hermioną Grander, ale taką bardziej na sterydach, bo wspieraną przez familię. Zdecydowanie ciekawiej od pań jawi się  główna postać męska. Dobromir Czartoryski ma w sobie po prostu to coś i aż żal, że jest go stosunkowo mało. Mam jednak nadzieję, że w kolejnej książce z tego cyklu postacie się jednak nieco rozwiną, a autorka skorzysta z kilku wątków, które mają potencjał, a zostały potraktowane po macoszemu.

Fabuła trzech opowiadań zawsze opiera się na tym samym schemacie – kompleksy bohaterów, plus nieodpowiedzialność tego i owego, równa się solidne kłopoty, a problem by się rozwiązał, gdyby sobie pogadali. Jednak od sztampowego schematu bardziej denerwowała mnie przedziwna fascynacja autorki lustrami. Lustra grały jedną z ważniejszych ról w cyklu o Sarze Sokalskiej i lustra przewijają się przez wszystkie opowiadania Czarodziejki.  Studenci i ich lustra. Taki podtytuł mogła by mieć opowieść o Lady i jej przyjaciołach.

Podsumowując, Czarodziejka z ulicy Reymonta to na razie mocna trójka. Liczę na więcej w kolejnych tomach.

 

 

______________________________________________________________________________________________________________________________ Lashana

 

2 out of 5 stars (2 / 5)

 

Czarodzieje na Grodzkiej. Magiczny uniwersytet w Krakowie. I powrót do świata Polanii, czyli Polski z magią, królem i królewską wiedźmą. Biorę.
Jakoś tak wychodzi, że do tekstów Magdaleny Kubasiewicz najczęściej mam mieszane uczucia. Podobają mi się opowiadania, niekoniecznie powieści. Bardzo podobają mi się pomysły, wykonanie często mnie nie porywa. Zapowiedź książki brzmiała świetnie, ale tym razem nie podobało mi się nic.
Nie dostajemy powieści tylko trzy długie opowiadania z przeskokami czasowymi. Miałam nieodparte wrażenie, że opowiadania nie były początkowo planowane jako pakiet – autorka powtarza we wszystkich trzech te same, podstawowe informacje. A jednak dość trudno jest założyć sklerozę czytelnika, zwłaszcza że nie mówimy tu o 900 stronach, a o jakichś 300.
Sporo miejsca jest też poświęcone na wytłumaczenie systemu magicznego. Co wychodzi… cóż… kiepsko. Dostajemy długi opis skomplikowanego systemu i nazewnictwa wewnątrz niego, tylko po to, żeby się okazało, że ten system nic nie znaczy. Bo ani nie zostaje czytelnikowi pokazany w praktyce, ani nijak nie wpływa na fabułę.
Spory zawód spotkał mnie z powodu Krakowa, którego na dobrą sprawę nie ma. Pierwsze opowiadanie dzieje się gdzieś w lesie na głębokim wygnanowie, ostatnie przy zamku w Chęcinach. Tylko Odbicia w odbiciach daje nam szczyptę Krakowa, ale poza nazwami paru ulic nie ma tu klimatu miasta, nie jest ono też wykorzystane w fabule.
Odłamki szkła czyli wyprawa studentów pod wodzą profesora na kompletne zadupie wprowadza czytelnika w świat i przedstawia bohaterów. Dostajemy fajną dynamikę między studentami, ale poza tym jest to tekst taki sobie. Nie ma tu nic, co by zapadało w pamięć, nie ma klimatu, trochę wieje nudą, a Natasza zwana Lady, która ma być protagonistką zdecydowanie nie wywołuje zachwytów. Ale do tego jeszcze wrócę.
Odbicia w odbiciach to historia skupiona na Złomirze – sojuszniku Lady (bo przyjacielem, na tym etapie, dość trudno go nazwać). Przy tym od samego początku do samego końca książki nie wiedziałam czemu część bohaterów boi się chłopaka. Poza tym, że Dobromir wygląda jak typowy fan metalu, jest introwertyczny i małomówny, nie ma w nim absolutnie niczego niepokojącego. A przynajmniej w fabule nie ma. Poza tym, nie jest to zły tekst. Mało w nim Krakowa, a główny motyw jest… średnio oryginalny, mówiąc delikatnie. Plusem jest pokazanie zmiennej dynamiki między studentami. Ale całość wylatuje z głowy tuż po przeczytaniu.
Życzenie czarodziejki jest skupione na Lady, jej koledzy są gdzieś w tle, za to na pierwszym planie są praktyki i zamek w Chęcinach. I intryga, oczywista dla czytelnika, ale niestety nie dla bohaterki. Trzeba przyznać, że autorce udało się pokazanie obu stron konfliktu – mistrza magii, który nadal ma wrażenie, że jest wiek XIX i który żąda pomocy prymuski, ale liczy na to, że będzie ona ślepa i głucha. I Lady, naiwnej, ale w sumie pokierowanej ciekawością i chęcią wiedzy.
Nie są to bardzo złe teksty, ale brakuje w nich czegoś, co sprawiłoby, że zapadłyby w pamięć. Nie ma w nich świetnych pomysłów (Sen nocy letniej), wciągającej fabuły czy ciekawej wizji miasta (Zaklęcie dla czarownika). Cały pomysł kojarzył mi się mocno z modną parę lat temu serią studentek jakoś związanych z magią – Zawód Wiedźma, Przekraczając granice, Szamanka od umarlaków, Odnaleźć swą drogę. I na tle tego zestawienia, niestety, Czarodziejce najbliżej jest do najgorszego z listy, czyli Odnaleźć swą drogę. Głównie za sprawą niebyt zapadających w pamięć epizodów i bohaterki. Lady jest niestety bardzo kiepską protagonistką. Krzyczy, histeryzuje, panikuje, interesuje się tylko dobrostanem faceta, w którym się zauroczyła. I większość mocy umysłowych skupia na tym facecie, który nie tylko jej nie zauważa, ale na dodatek jest związany z kimś innym. Natasza nie ma na siebie żadnego pomysłu, co może się studentom zdarzać, ale jest to o tyle dziwne, że już jako studentka magii należy w tym świecie do wybranych. Nie ma też żadnych ambicji, w co jeszcze trudniej uwierzyć, biorąc pod uwagę pochodzenie dziewczyny i to, co daje jej sam fakt studiowania. Z jednej strony bohaterce daleko do ideału i nie da się jej nazwać Mary Sue, ale z drugiej – jest upiornie nijaka i nudna. O wiele ciekawiej zapowiadała się Agniesia, która przynajmniej przedstawiała sobą coś ciekawego i z chęcią zmieniłabym na nią główną bohaterkę, gdyby nie to, że w trzecim opowiadaniu autorka trochę za dużo siły zajebistości jej dodała.
Miałam duże oczekiwania i równie duże jest moje rozczarowanie. Nie wiem czy sięgnę po drugi tom, bo nic w pierwszym mnie do tego nie przekonuje.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *