Esslemont Ian Cameron – Noc noży ( Imperium Malazańskie t.1)

4 out of 5 stars (4 / 5) Napisana przez współpracownika Steve’a Erikssona,  z którym przez lata tworzył poprzedni cykl malazański,  Noc noży otwiera nowy epicki cykl – Malazańskie imperium. Jeśli polubiłeś Malazańską księgę Poległych ( Umarłych w innym tłumaczeniu) , to nie ma siły, malazańskie Imperium wciągnie Cię jeszcze bardziej.  Mnie przynajmniej wciągnęło na amen. Tak bardzo, że pierwszy tom przeczytałam “ciurkiem” , co wiązało się z zarwaną nocką, nie zrobionymi zakupami i innymi licznymi zarwaniami. Ale, powiem wprost, warto było. 

Kiedyś Malaz był wielkim imperium. Teraz to tylko wysepka na której zostali ci najbardziej uparci, albo ci, którzy nie mają jak się z niej wyrwać. Albo ci – którym na tej wyspie jest dobrze. Tak, tacy też są. Wysepka tkwi w marazmie i nijakości. Aż zaczyna się “coś” dziać. Przybywają dawno nie widziane statki, pojawiają się ludzie, których nie chciałbyś spotkać w ciemnym zaułku, a z morza nie wracają ludzie. I nagle w portowym zapyziałym miasteczku w którym nigdy nic się nie dzieje, robi się ruch  i zamieszanie. A do kompletu znowu przypominane są okrutne legendy o powrocie tego i owego i o nocy, w której lepiej nie wychodzić z domu. Miejscowi barykadują się w domach. Ale nie wszyscy chcą i mogą tak zrobić. Akcja się rozkręca i nagle okazuje się, że niemal nikt nie jest tu tym za kogo się podaje, światy się przenikają i nagle orientujemy się, że trafiliśmy w środek jakiegoś upiornego Hallowen.. Każda noc jednak kończy się świtaniem. Świat, przynajmniej ten opisany wraca z głowy na  nogi, za to czytelnik zostaje z toną pytań bez odpowiedzi, lekką irytacją, bo chciałby zrozumieć  a nie ma jak, przeczuciem że sporo zostało przemilczane i być może – tak jak u Erikssona nigdy do końca wyjaśnione nie będzie. Bo, co zupełnie nie dziwi, Noc noży ma niemal wszystkie wady i zalety cyklu z którego wyrosła. Podobnie jak tam, również i tu miesza się w fabule to co realne z tym, co dzieje się na planach duchowych, teraźniejszość z przeszłością, jawa ze snem, żywi z martwymi, bogowie z ludźmi. Trochę to irytujące, także dla bohaterów, a od czytelnika wymagające skupienia na lekturze, żeby się w tej wielowymiarowej układance onirycznego świata nie pogubić z kretesem.

Jednak, jakby na to nie spojrzeć – jest to pełnokrwiste fantasy. KOlejny tom już czeka na półce, a ja zastanawiam się czy jednak nie powrócić do Malazańskiej księgi umarłych i znowu nie zanurzyć się w przenikające się światy ludzi, mitycznych stworów, bogów i zjaw.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *