Rzadko trafiają mi się książki, przy recenzowaniu których zżymam się na sztywne ramy recenzji. Równie rzadko trafiają się książki tak bogate i niezwykłe, że nie bardzo wiadomo, do której kategorii je przypisać, bo każda będzie zbyt uboga czy wąska. Taki właśnie jest Gargulec, powieść teoretycznie obyczajowa. No właśnie – teoretycznie… Ta napisana w pierwszej osobie historia, opowiedziana językiem do którego zarazem pasuje i nie pasuje określenie „poetycki”, nieco mistyczna, a jednak mocno trzymająca się ziemi, mająca wszelkie cechy prawdopodobieństwa, a przecież zatrącająca o magię – chwilami staje się powieścią historyczną, a momentami bije na głowę niektóre książki fantasy. Skonstruowana z równoległych wątków ma w sobie niezachwianą logikę zdarzeń. Jednym nurtem płynie czas tu i teraz w rzeczywistości głównego bohatera, kiedyś gwiazdy i producenta filmów porno, płytkiego „adonisa”, teraz potwornie okaleczonego, uwięzionego w poparzonym ciele człowieka. Drugim nurtem płynie opowieść snuta przez chorą psychicznie rzeźbiarkę, która z jakiegoś powodu pojawia się na sali właśnie wtedy gdy bohater planuje starannie w jaki sposób popełni samobójstwo. Kawałki historii, pozornie odległe łączą się w przedziwny sposób i przeplatają. I już sami nie wiemy czy to magia czy choroba. Czy rzeczywiście oglądamy spotkanie kochanków sprzed wieków, czy rzeźbiarka gargulców przygarnia ludzkiego „gargulca” właśnie dlatego, że w jakiś sposób jest podobny do postaci które wydobywa z kamienia. Gdzie kończy się mistyka a zaczyna choroba, gdzie kończy choroba a zaczyna mistyka? Nie wiem. I nie mam zamiaru się zastanawiać. Wiem jedno, że „Gargulec” swoim klimatem i sposobem obrazowania jest w jakiś sposób zbliżony do innej pięknej książki o leczniczej sile miłości. Tą książką są „Spóźnieni kochankowie”. W „Gargulcu” również angażujemy się w akcję bez reszty, od początku d końca akceptując bohaterów, wierząc w ich przemiany i chcąc wierzyć w niezwykłą historię ich miłości. Co ciekawsze, w odbiorze nie przeszkadzają nawet opisy zstąpienia bohatera do piekła Dantego. Choć na poziomie intelektualnym mamy świadomość, że wizja to efekt odtruwania po narkotykach, to na poziomie emocjonalnym wierzymy w realność przedstawianego świata. A choć z tematem zstępowania do piekła brał się za bary już nie jeden pisarz – dopiero ten obraz który zaserwował nam Andrew Davidson ma w sobie jakąś prawdę i nie ociera się ani o kicz, ani o groteskę, ani o farsę, ani o kiepski horror klasy z.
Bardzo udana książka, trafiająca idealnie w typ mojej wrażliwości. Jak dla mnie przebój.