Nazwijcie to jak chcecie, ale z upodobaniem poluję na fantasy w wykonaniu polskich autorek. Głównie dlatego, że wciąż mam nadzieję trafić na takie perełki jak “Podatek” Mileny Wójtowicz czy cudowne, choć niestety nie kontynuowane “Róże Selerbergu”. O bogowie jak ja się przy tych książkach uśmiałam. Jak dla mnie fantasy dla szyderców to najlepszy gatunek literacki na świecie.
Złodziej dusz do tego gatunku niestety nie należy. Pani autorka potraktowała temat poważnie, ba niemal śmiertelnie poważnie, zaś to co miało wyjść śmiesznie wyszło śmiesznawo, albo i lekko niesmacznie. Wybrany na pomysł fabularny motyw jest stary jak świat – czyli obok naszego świata istnieje świat alternatywny zamieszkały przez wszelkiego rodzaju istoty magiczne – wiedźmy, wilkołaki, banshee, wampiry i tak dalej i w tym stylu. Anioły i diabły też są w nim obowiązkowo obecne. Ten świat przenika do naszego “naziemnego” świata, a w zasadzie nawet przenika się z nim. Nasza bohaterka o imieniu Teodora ( dziwniej się już nie dało?!) jest policjantką a zarazem wiedźmą. Na całe szczęście wie kim jest i wie jak dostać się do świata w którym są tacy jak ona. Nie wszyscy utalentowani inaczej mają to szczęście – jak nie trafią na czas na przewodnika to psychiatryk bankowy, albo w najlepszym razie tabletki na depresje. Ciąg dalszy od sztampy też nie za bardzo odbiega. Najbliższy magiczny kumpel naszej wiedźmo- gliny to diabeł. A kto może być najlepszym kumplem diabła? Wiadomo, anioł. Wnusio samego archanioła Gabryjela. Diabeł ma chrapkę na wiedźmę, Wiedźma ma chrapkę na anioła, anioł też ma na nią chrapkę, ale mu nie wolno… i nie dlatego nawet że anioł tylko dlatego, że jak się dalej okaże to anioł stróż rzeczonej. Czy jakoś tak, nieco się w anielskiej wizji świata pogubiłam. Policjantka normalna inaczej została wezwana do alternatywnego świata bo nagle giną stwory przeróżne i trza zagadkę rozwiązać a do tego jak wiadomo policjant niezbędnym jest. Howgh. Przy okazji dowiadujemy się, że stwory magiczne podzielone są na gildie, gildie owe mają swoje prawa siedziby, kodeks zachowania itd itp. Sama intryga kryminalna skonstruowana jest i napisana nieźle, pod tym względem książkę czyta się dobrze, choć raz czy dwa logika z cienkim kwikiem uciekła na najbliższe drzewo. Za to bohaterowie – diabeł i anioł to postacie tak drewniane, że aż się zaskalić można, bohaterka zaś to panna przemądrzała z gatunku a nie mówiłam – która piekielnie zgoła denerwuje rozbudowanym ego i przekonaniem o swojej nieomylności i doskonałości. Ponieważ autorka niemal wprost mówi, że Teodora to jej alter ego – należy chyba zacząć współczuć jej znajomym – tym z reala.
Jeśli ktoś lubi książki para fantasy – detektywistyczne o wartkiej akcji przy których od czasu do czasu można porechotać w stylu amerykańskim – to “Złodziej Dusz” mu się spodoba. Ja z lekkim przerażeniem dowiedziałam się, że złodziej zaplanowany jest na sześcioksiąg……
___________________________________________________________________________by Lashana
Teodora jest policjantką pilnującą porządku w Mieście Piernika. Poza tym jest też wiedźmą przesiadującą w knajpach alternatywnego Torunia – Thornu, razem ze swoim przyjacielem diabłem i jego kumplem aniołem. Kiedy w Thornie trzeba rozwiązać kryminalną zagadkę Rada zwraca się o pomoc do Dory, która ma doświadczenie z niemagicznego świata. Policjantka dzięki temu ma okazje poprowadzić śledztwo wśród wampirów, wilkołaków, magów i innych istot magicznych.
I po raz kolejny w teorii wszystko wygada dobrze, ale… Dora jest przekonana o swojej niezwykłości i nieomylności (i oczywiście nie omieszka skorzystać z każdej okazji, żeby o tym przypomnieć). Leci na nią wszystko co nosi spodnie, a ona jest idealną policjantką, wiedźmą i gospodynią. Ot Mary Sue wypisz-wymaluj. Pozostałe postacie są tak sztampowe i drewniane, że wióry lecą. Całość ratuje całkiem niezła intryga i całkiem niezły język. Jadowska nie jest Gromyko ani Wójtowicz i raczej nie parskniemy śmiechem nad książką, ale nie znajdziemy też kwiatków a całość czyta się szybko, łatwo i bezproblemowo.
Złodziej jest powieścią debiutancką, więc są jakieś szanse na poprawę, ale całość jest zaplanowana na 6 tomów, co jest trochę niepokojące.
Ot taki amerykański, telewizyjny film sensacyjny ( w rodzaju tych z Segalem czy np. Miami Vice) tylko w rodzimej wersji i czytania.
Update. 31 październik 2019
Kiedy w łapki wpadła mi cała heksalogia o Dorze Wilk musiałam przypomnieć sobie pierwszy tom, bo z poprzedniego czytania w głowie został mi głównie Marysuizm głównej bohaterki i toruńskie Bydgoskie opisane jako dzielnica marzeń. A żadna z tych rzeczy nie jest dobrym skojarzeniem. Po drugim czytaniu niespecjalnie zmieniłam zdanie co do Złodzieja dusz. Mimo, że w tak zwanym międzyczasie polubiłam krótkie formy produkowane przez Jadowską jej powieści nadal do mnie nie przemawiają.
Tym razem nie starałam się jakoś bardzo skupić na fabule – główny wątek przypomniał mi się jak zaczęłam czytać – i wynalazłam parę innych kwiatków. Ale od ogółu do szczegółu… O dziwo, całość robi się bardziej strawna, jeśli zapomni się o tym, że to miał być kryminał i potraktuje Złodzieja jako romans paranormalny skrzyżowany z harlequinem. Ze wszystkimi dobrodziejstwami inwentarza – czyli marysujką, trójkątem mniej lub bardziej klasycznym i tym, że na heroinę leci wszystko co się rusza. Wtedy, co prawda, przestaję mieścić się w targecie tego dzieła, ale dzięki temu ślinienie się bohaterki nad każdym facetem, opisy męskich klat, mniej lub bardziej gołych i sporo scen, które nic nie wnoszą do fabuły robi się ciut sensowniejsze. Ciut.
Chociaż takie podejście nijak nie pomoże na wprowadzony prze autorkę podział na dwa rodzaje osób parających się magią. Otóż mamy: tych którzy z magią się urodzili i tych, którzy nauczyli się nią posługiwać. Czyli w sumie całkiem sympatyczny podział na czarownice i wiedźmy. A teraz pytanie za 100 punktów. Które z nich zajmują się jaką magią? Podpowiem: wiedma, widma, kobieta wiedzącą. Wiedźma? Otóż nie: te które zdobywają wiedzę to… czarownice. Ja wyję, semantyka płacze w kątku, a autorka spokojnie stwierdza, że heksalogia o wiedźmie brzmi lepiej niż heksalogia o czarownicy. Ehhh…
Niestety przez kilka lat od pierwszego zetknięcia się z magicznym Toruniem miałam okazję natknąć się na dużą ilość przepakowanych bohaterek. I mimo dużego zbioru Maryś Zuzanien, w którym mogę dowolnie przebierać, siła zajebistości Dory Wilk nadal wyjątkowo rzuca się w oczy. Nie pomaga tutaj ani pierwszoosobowa narracja, ani to, że przy każdej możliwej okazji bohaterka podkreśla jaka to ona niezwykła i jaki niezwykły zestaw genów recesywnych posiada. Jaka to ona speszial jest, ojojku joj. Niezwykły płatek śniegu. Bleh.
Do tego mamy częsty u debiutantów, więc nie będę się za specjalnie czepiać, rozjazd między tym co się mówi, a tym co się dzieje. Otóż Panie, Panowie, Dora jest bi. Nie jest to żaden spoiler, o fakcie dowiadujemy się w pierwszym rozdziale. Problem w tym, że bohaterka chyba o tym zapomina – każdy facet ładny, przystojny, brzydki, martwy lub nie, jest rozpatrywany w kategoriach łóżkowych, a kobiety jakoś nie. Nie ważne jak piękne by nie były, a takich o dziwo Dora spotyka sporo. Generalnie – konsekwencji zero. I to nie tylko w sferze mniej lub bardziej łóżkowej, ta po prostu jest dobrym przykładem. Ale do tego jeszcze wrócę przy drugim tomie.
Drugim problemem jest niekonsekwencja w systemach magiczno-religijnych. Bo niby magiczni nie podlegają chrześcijańskiemu Bogu (bądź innemu monoteistycznemu), ale większość z nich została ochrzczona, bo większość nie rodzi się w magicznych rodzinach. Zresztą pozyskiwanie magicznych dzieci też jest sporym niedopowiedzeniem… Ale już mniejsza o porywanie kilkulatków – bardziej mnie interesuje jak niby ma działać rozdzielność systemów, które nie mają szans być rozdzielne.
Poza tym trzeba było zostać policjantem: muszą wyjątkowo dobrze zarabiać skoro notatki z miejsca zbrodni robią w najdroższych notesach jakie da się kupić, czyli w Moleskine.