Aveyard Victoria – Czerwona Królowa (Czerwona Królowa T.1) (dwugłos)

I znowu mamy książkę , która narobiła sporo szumu na rynku wydawniczym, dorobiła się fanklubów, ba do której nawet napisano piosenkę. Przeczytałam i szczerze powiem, nie za bardzo rozumiem skąd ten szum i entuzjazm. Owszem, Czerwona królowa to bardzo sprawnie napisana książka. Autorka ma to “coś” co sprawia, że jej książki czyta się z przyjemnością, przymykając oko na niedoskonałości. Ale żeby aż tak? Historia Mare, młodej dziewczyny z nadmorskiej wioski to kompilacja kilku znanych i oklepanych motywów. Pierwszym z nich jest nierówność społeczna. Motyw spotykany wielokrotnie i wyeksploatowany ze szczętem. Zawsze są jacyś “oni”, którzy gnębią “nas”. Czasem ci “oni” są kosmitami, czasem trywialnie bogaczami, czasem inną ziemską rasą, czasem po prostu tak jak w igrzyskach śmierci – zwycięzcami w wojnie. W Czerwonej królowej owi “oni” to mutanci. Ludzie o srebrnej krwi dysponujący dziwnymi mocami. Nie wiemy skąd się wzięli, choć w tle pobrzękują odległe echa nuklearnej wojny. Srebrni mają wszystko. I gnębią ludzi o czerwonej krwi, bo ci nie za bardzo mają się jak przed srebrnymi bronić. Mogą im tylko służyć jako mięso armatnie, wyrobnicy, rzemieślnicy, rybacy… Krew i związane z nią “magiczne” umiejętności decydują o wszystkim. Choć może nie jest to do końca klasyczny motyw magii krwi, to jednak w trakcie lektury łatwo zapominamy, że zdolności srebrnych są rodzajem mutacji i dajemy się uwieść otaczającej ich “magicznej” otoczce. Następnym znanym motywem jest ruch oporu. Logiczne – skoro jest nierówność i wyzysk to i musi być ruch oporu. Jest też motyw kopciuszka – dziewczyny z gminu w której zakochuje się książę i który zabiera ją do pałacu. Mamy też motyw dwóch braci oraz złą królową. Jednym słowem, jakby tak dobrze ścisnąć to praktycznie wszystko było już albo u braci Grimm, albo u Andersena…

Sama fabuła jest skonstruowana dość prosto. Poznajemy naszą bohaterkę w jej naturalnym środowisku, widzimy jak się jej i jej najbliższym komplikuje życie. Przez przypadek odkrywa swoje “srebrne” moce na oczach całej arystokracji i kraju. To pozwala jej przeżyć, a z drugiej strony zmusza do grania narzuconej roli w nieprzyjaznym środowisku i udziału w intrydze, której nie rozumie i do której zupełnie nie dorosła. Akcja posuwa się do przodu szparko i niewiele jest miejsc które można uznać za przegadane. Niestety finał nieco mnie rozczarował. Był zbyt oczywisty.

Bohaterowie przyciągają uwagę czytelnika. Panna Mare w przeciwieństwie do Katniss nie jest urodzoną buntowniczką. To oportunistka płynąca z prądem. A jednocześnie nastolatka pogubiona w świecie dorosłych i obcym jej świecie dworskich intryg. Czytelnik się może z nią nie utożsamiać, ale jakoś tak przypadkiem zaczyna jej kibicować. ( A czasem się na nią złościć, kiedy sadzi kolejną głupotę. Po prostu łatwo dość zapomnieć, że bohaterka ma tylko 17 lat i w pewnych sprawach jest zielona jak szczypior w donicy). Z książętami już tak prosto nie jest.  Ani Cal ani Maven nie zdobyli mojej sympatii. Może dlatego, że autorka zbyt wyraźnie daje czytelnikowi do zrozumienia, że “coś tu nie gra”. A może udziela się nam podejrzliwość Mare wobec srebrnych.

przeciętniak, ale dość “czytalny”

______________________________________________________________________________________________Lashana

 

Wyjątkowo tworzymy całkiem niezłą dwuosobową reprezentację internetów – ci którzy uważają, że Red Rising nadawał się do czytania mają podobne zdanie o Czerwonej królowej, a ci którzy uważają Red za dobry materiał na rozpałkę mają uczulenie na królową.
Ojj… co to był za gniot. Mieszanka wybuchowa kilku popularnych młodzieżówek okazała się być wyjątkowo niestrawna. Chociaż ciężko by było złożyć jakoś Red Rising, Rywalki, Igrzyska Śmierci  i X-menów i dostać coś strawnego. Autorce zdecydowanie się nie udało.
Mare jest Czerwoną, złodziejką, oficjalnie bezrobotną i ma trafić do wojska po najbliższych urodzinach. Zamiast tego trafia na dwór i szybko się okazuje, że zdecydowanie nie jest zwyczajna. Równie szybko okazuje się też, że jest pierwszorzędną Mary Sue: wszystkie kobiety niezależnie od wieku i pozycji społecznej jej nienawidzą, a wszyscy faceci pałają miłością. Na dodatek nasza heroina jest nie tylko naiwna do bólu (chociaż do tego akurat ma prawo), ale też wyjątkowo samolubna i wolno kojarząca, co na dodatek jest podkreślone przez momenty przebłysków inteligencji, które pojawiają się wtedy, kiedy autorce akurat pasuje. Za to talenty ma niesamowite, i piękna jest nieprzeciętnie, i odważna, i bla bla bla. Nuda! Mare nie jest nawet czarnym charakterem, jest po prostu sztampowa, nudna i antypatyczna. Reszta bohaterów to nijakie pionki mające najczęściej jedną cechę charakteru. Równie nijaki jest świat opisany – wiemy, że była jakaś katastrofa nuklearna i wiemy, że są Srebrni i Czerwoni, ale bohaterka nie dotarła na lekcje historii podczas której dowiedziałaby się jak do tego doszło. Serio? Chyba najgorsza wymówka na brak opisu świata ever! Technologia też jest niedopowiedziana – Srebrni umieją budować uwaga: diamentowe ściany, ale często brakuje prądu. Autorka opisuje głównie wygląd oczu aktualnego ukochanego, ale niestety nie dowiadujemy się jak wygląda pałac, stroje, świat w którym poruszają się bohaterowie. Równie dobrze może to być Capitol z Igrzysk, Arrakis, wieża Saurona, albo pusty hangar. Za to mamy kilometrowe opisy wyrzutów sumienia bohaterki (która niby chce walczyć, a niby nie chce) przemieszane z łopatologicznymi opisami, żeby na pewno do czytelnika dotarło. Bo jak dramat to tylko łzy w deszczu. A jak beznadzieja to brak nadziei, rozczarowanie i zmęczenie, naraz oczywiście i w jednym zdaniu. Jedno i drugie oczywiście wpływa na i tak nie za szybką akcję i jak rozumiem stopniowe wprowadzenie do świata, tak potem akcja… zwalnia jeszcze bardziej. Czytelnik ziewa. Bohaterka snuje rozważania. Czytelnik ziewa. Intryga jest oczywista. Czytelnik ziewa. Czytelnik orientuje się, że jest połowa książki i wpada w panikę, bo jeszcze jakieś 200 stron tej orki na ugorze zostało. Początek mimo kalek i średniej oryginalności czytało się całkiem nieźle, ale im dalej w las tym gorzej.
Nie jest to najgorsza książka, zdecydowanie bywają gorsze pod względem fabuły, braku logiki, języka i irytujących heroin, ale dobra też nie jest i kompletnie nie rozumiem zachwytów i pień pochwalnych jakie zdarzyło mi się czytać.
Gniot.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *