Pamiętacie jak się zżymałam na zakończenie pierwszej części? Druga zaczyna się w tym samym lukrowanym stylu. Dookoła zakończył się świat. Spłynął krwią. Ale Kylar Stern ma to dość głęboko w… poważaniu. Nasz zawodowy zabójca postanawia żyć jak „zwykły człowiek” . No jasne, człowiek wytrenowany do zabijania, dysponujący nie byle jakimi mocami wynosi się na prowincję, żeby tam sobie uwić słodkie gniazdko. Oj bo uwierzę. Do tego okazuje się , że wybranka serca Kylara jest przeraźliwie dobra, upiornie szlachetna i koszmarnie religijnie. Ten fragment książki czyta się… nie, poprawka. Nie czyta się. Żuje, międli, ciamcia, ale nie czyta. Dobrze, że to stosunkowo niewielki kawałek książki. Potem autor najwyraźniej przypomina sobie, że pisze mroczną fantasy. Akcja zdecydowanie przyspiesza, a my nie jesteśmy już katowani opisami słodkiego życia przedmałżeńskiego oraz mniej lub bardziej duchowych rozterek zabójcy i jego bogdanki. Wracamy do najstraszniejszego aktualnie miejsca na ziemi w którym uwięziony został Logan Gyre. A po drodze dzieje się, oj dzieje. Brent Weeks wprowadza do gry nowych bohaterów, a niektóre z drugoplanowych postaci nagle wyrastają na głównych bohaterów. I czytelnik zaczyna się orientować, że tak naprawdę dalej niezbyt wiele wie o świecie w który rzucił nas autor. Dawni bohaterowie i bogowie zaczynają domagać się uwagi, wątki plączą się i mieszają. Magia ujawnia swoją mroczną stronę i podstawową zasadę – nic nie jest za darmo. Za extra umiejętności jest extra cena. Każdy z nas nosi jakieś blizny. Jedne są widoczne, inne nie. Jedne zrobili nam inni, te drugie zrobiliśmy sobie sami. Podobnie rzecz ma się z bohaterami drugiego tomu trylogii Anioła Nocy. Nie ma tu jednej postaci, która nie nosiłaby widocznych lub niewidocznych blizn. Nawet te najjaśniejsze i najbardziej wydawałoby się pogodne istoty noszą szramy i ślady cierpienia. A jeśli nawet jeszcze ich nie mają, to dorobią się ich pokaźnej kolekcji zanim tom się zakończy… Niemal wszyscy bohaterowie staną przed wyborami, które zmuszą ich do nazwania tego kim/czym byli i zdefiniowana tego kim/czym chcą być. Wyłączając lukrowany początek to jest to całkiem udany tom. Co prawda główny bohater dalej jest wkurzający i średnio prawdziwy, a jego zachowania oscylują pomiędzy sfrustrowaną panną na wydaniu, a targanym hormonami gimbusem, zaś Logan dalej jest przerażająco szlachetny i dobry , ale ich postacie szczęśliwie są równoważone przez innych, zdecydowanie ciekawszych bohaterów – cwaną siostrunię intrygantkę, okrutnego króla, czy wychowankę Hu Szubienicznika.
Generalnie bardziej wyrównane niż tom I