(2 / 5)
Liczyłam, że po słabszym drugim tomie dostaniemy trochę akcji i może parę zaskoczeń w finale. Jak to często w takich przypadkach bywa – nie tylko nie doczekałam się żadnego z powyższych punktów, ale też dostałam bardzo kiepski koniec historii.
Przyznaję, że jest parę dobrych scen akcji i to na dodatek takich, które mogłyby prowadzić do ciekawego, zdecydowanie mniej jednoznacznego finału. Niestety są to jedyne ciekawe fragmenty trzeciego tomu i jedyne, w których coś się dzieje.
Cała reszta to machanie flagą, potrząsanie szabel… karabinem i gadulstwo o obronie świętych wartości i jeszcze świętszej demokracji. I nagle, po dwóch tomach prostej, ale nie do końca jednoznacznej historii, dostajemy banalny, sztampowy happy end godny hasła „make America great again”. Miałam wrażenie, że przez jakieś 200 stron ciągnie się filmowa mowa zagrzewająca bohaterów do boju – z obowiązkową flagą i hymnem w tle. Mowa przerywana od czasu do czasu rozważaniami o naturze demokracji. Nie dość, że jest to nudne, sztampowe i o niczym, to jeszcze szlag trafił niejednoznaczność poprzednich tomów. Bo to wszystko czego dowiadujemy się przedtem było pokazane tylko po to, żeby bardziej dosadnie pomachać czytelnikowi przed nosem amerykańskim sztandarem w samym finale.
I nie jest problemem to, że sztandar jest amerykański (może poza tym, że w kinie takich scen było już i tak zdecydowanie za dużo), tylko łopatologiczność, sztampa i nieprawdopodobieństwo takiego rozwiązania – zwłaszcza w zestawieniu z logiką drugiego tomu. Tu niestety zamiast znów pójść zgodnie z logiką świata i dać czytelnikom ciekawy finał autor napisał zakończenie pod tezę.
Gadulstwo polityczne i nuda na Księżycu. Finał odradzam zdecydowanie. I całą trylogię w sumie też.