China Melville – Kraken

kraken„Deliryczna podróż w otchłań mroku” – głosi zapowiedź na okładce i na wszystkie bogi, wyjątkowo jest to prawda. Mówiąc brutalnie trzeba być na niezłej bani,  albo nawet na ciężkiej delirce, żeby coś takiego napisać. Nie wiem czym raczył się autor w trakcie pracy „tfórczej” , ale skutki miało, że niech to licho.  Akcja Krakena rozgrywa się w Londynie. Dziwnym trafem Londyn jako miasto w którym dzieje się “coś dziwnego” jest ostatnio na topie. Rzecz zaczyna się w muzeum. Londyńskie muzea też najwyraźniej mają w sobie to „coś” co zapładnia wyobraźnię pisarzy .. zwłaszcza tych nie najlepszych.  W owym muzeum jest kolejne „coś”. Owa rzecz  jest przedmiotem kultu. Znowu schemacik, aż plomby grzechoczą.  Wszyscy wiemy, że w muzeach najczęściej przechowuje się obiekty kultu – jak nie takiego to siakiego. Ów przedmiot kultu zostaje z muzeum rąbnięty, przez, jak podejrzewa policja – wiernych wyznawców.  No jakie odkrywcze. Z tym rąbnięciem jest jednak pewien problem. Otóż wyznawcy  podiwanili z muzeum ni mniej ni więcej tylko wypreparowaną kałamarnicę olbrzymią. No cóż, można stwierdzić filozoficznie, że niektóre kulty mają naprawdę niezłych złodziei i duuuże obiekty kultu. Do tego miejsca jest schematycznie, ale strawnie. To mnie więcej pierwsze 20 stron książki . Później robi się schematycznie i niestrawnie. Przesłuchanie prowadzą jacyś dziwni gliniarze. Niby to gliniarze, ale jacyś tacy mało konkretni, wręcz bełkotliwi. Potem okaże się, że to jednostka specjalna zajmująca się badaniem, śledzeniem,  i takimi innymi działaniami wobec innych kultów. W skład tej jednostki X wchodzi pani mag, pan analityk w stylu Sherlocka Holmesa oraz pan zwykły policjant. Takie magiczne archiwum X tylko bez ikry. To, że na bohatera zostaje rzucony czar, żeby nie mógł o wydarzeniu za dużo kłapać jadaczką  też można jeszcze stolerować. Ale kiedy Billego zaczyna śledzić wiewiórka chowaniec wynajmująca się za orzechy, kiedy  atakuje go i porywa facet którego ktoś poskładał jak orgiami i umieścił w paczce, a przesłuchuje człowiek tatuaż, zaś ratują wyznawcy  boskiego głowonoga…  Okazało się również, że Billy jest nadzwyczajny. ( Acha, powiedzcie coś, czego nie wiadomo od pierwszej strony niemalże).  Zaraz potem autor raczy nas quasi filozoficzno – metafizyczno – bełkotliwym wywodem na temat tego, że niewątpliwie żyjemy w czasach ostatecznych. Oraz, że Londyn żywą istotą jest.  A także, że wszelkie kulty się ożywiły, zaś kościół wyznawców kałamarnicy mieści się pod kościołem .. baptystów i jedni drugich kryją.  Amen. W tym miejscu stwierdziłam, że moja wyrozumiałość oraz wytrzymałość na bzdety osiągnęła wartość graniczną i mogę z czystym sumieniem odłożyć książkę na makulaturę, co niniejszym uczyniłam.

Tak czy inaczej, nawet na podstawie tego kawałka powieści jaki przeczytałam, mogę wam powiedzieć, że jest to dzieło  poskładane bez wdzięku ze schematów i schemacików, z filozoficznym zadęciem, co przy jednoczesnym rozminięciu się z logiką dało efekt śmiesznie żałosny.  Byle jak zarysowane postacie, płaskie i nijakie, tylko pogłębiają wrażenie miałkości i wtórności. Najlepszym przykładem jest pani mago-policjantka. Jej postać przywodzi na myśl bardzo kiepską, wręcz karykaturalną próbę stworzenia postaci, zbliżonej swoimi poglądami do Lisbeth Stiega Larssona. O ile jednak Lisbeth naprawdę jest wyobcowana, o tyle pani policjant jest wystylizowana na wyobcowanie, to w jej przypadku oznacza, że używa nagminnie słów powszechnie uznanych za wulgarne – przy tym dodajmy, że używa równie sensownie jak przedszkolak który wykrzykuje „dupa, dupa!” wprost w twarz ciężko tym faktem zgorszonej babci.

Na mojej skali Gniotowatości zabrakło oznaczenia.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *