Katniss ranna i wycieńczona psychicznie, i fizycznie trafia do oficjalnie nieistniejącego Dystryktu 13. Tam stara się dojść do siebie, jednak wszyscy dookoła nie dają jej spokoju, bo chcą tylko jednego – żeby została Kosogłosem, symbolem rebelii jaki wymarzył sobie Cina i większość rewolucjonistów. Katniss jednak nie ma na to najmniejszej ochoty, tym bardziej, że Peeta został na arenie i trafił w ręce prezydenta Snowa, który nie zawaha się przed niczym.
Początek książki jest trudny i dla Katniss i dla czytelnika. Dziewczyna musi sobie poradzić z traumą, wyrzutami sumienia i innymi demonami, żeby zacząć w miarę normalnie funkcjonować. Tego typu opisy zawsze trudno się czyta, na dodatek nie ma żadnej akcji, żeby zrównoważyć ten wątek. Kiedy w końcu bohaterka dochodzi ze sobą do ładu mamy serię potyczek a potem wojnę w mieście, z całym szeregiem bezwzględnych decyzji i całą powagą wojny.
Ostatni tom trylogii jest zdecydowanie inny niż poprzednie dwa – już nie mamy zapierającej dech akcji podczas Igrzysk, tym razem dostajemy traumę, polityczne manipulacje i krwawą wojnę. Jest też trójkąt miłosny, potraktowany według niektórych bardziej łzawo, według mnie bardziej dorosło i poważniej niż w poprzednich tomach (chociaż ze sporą szczyptą dramatu).
Kosogłos jest ciekawy, zaskakujący i trzyma w napięciu, ale nie jest to „Grande Finale” jakiego wielu oczekiwało z wybuchami, fajerwerkami i wodotryskiem na koniec. Jest to finał mroczny, bardzo krwawy i mimo wszystko o wiele spokojniejszy niż reszta trylogii, jednak świetnie pasuje do poprzednich dwóch części.
Polecam wszystkie trzy tomy Igrzysk Śmierci. Seria jest inteligenta, przemyślana, bohaterowie nie są kryształowi ani jednowymiarowi a całość zdecydowanie jest nie tylko dla nastolatków.