Książkę dostałam przypadkiem. Wpadła mi w ręce jako gratis przy jakimś większym zakupie w księgarni. Nawet się nieco zdziwiłam, że książkę nagrodzoną Pulitzerem trzeba ludziom jako gratis wciskać, musi gniot to straszliwy. Tylko mi jakoś ta nagroda do obrazu nie pasowała. “Droga” odleżała swoje na półce, bo zawsze było coś innego do czytania. Wreszcie w ramach porządków postanowiłam ją przeczytać. I przeżyłam szok. Patrząc na okładkę sądziłam, że książka będzie jakąś ciężką psychologią o życiu samotnych ojców, samotnych synów, albo ojca i syna – kloszardów. Tymczasem Droga jest kolejnym skrzyżowaniem post apokalipsy z literaturą drogi. Ale nie ma w niej ani pół Science – Fiction. Tak naprawdę nie wiemy co wywołało kataklizm który stał się końcem ludzkości. Nie jesteśmy jego świadkami. O tym, że świat się skończył dowiadujemy się jak i o innych sprawach – niechętnie i półgębkiem. Zresztą cóż się dziwić, dla bohaterów ważniejsze od tego czemu świat się skończył jest kolejny kęs jedzenia, bezpieczne miejsce do spania, oraz to czy na drodze nie czyhają źli ludzie. Wraz z ojcem i synem, których imion nie poznamy do samego końca powieści, przemierzamy koszmarny krajobraz świata po zagładzie cywilizacji. Świata w którym część ludzi zginęła od razu, część zmarła później np. z głodu, a część szarpie się z życiem dalej, poszukując jakiegokolwiek jedzenia, wody innej niż ta płynąca w strumieniach, leków, ubrań… czegokolwiek co przedłuży ich żałosną, rozpaczliwą egzystencję o kolejny dzień. I są jeszcze ci, w których zwyciężył instynkt drapieżników, dla których inny człowiek liczy się o tyle, o ile można go obrabować zabić i zjeść. Jest coś rozpaczliwego w walce ojca, który stara się jak może ustrzec swojego syna, syna narodzonego w noc końca świata, przed okrucieństwem otaczającej go rzeczywistości – przed widokiem upieczonego noworodka, przed ludzkimi zwłokami wtopionymi w asfalt, a także przed współczuciem. Bo w tych warunkach w jakich przyszło im wędrować – współczucie może być równie zabójcze jak brak czujności. Ta straszliwa elegia kończy się dobrze. Dziecko, które z takim samozaparciem prowadził na południowy zachód umierający ojciec dociera do ludzi którzy go nie zjedzą, ani nie pozostawią na pewną śmierć. I bardzo dobrze, bo czytelnik nie zniósłby gdyby stało się inaczej.
przeczytać koniecznie
Przeczytane. I masz rację, koniecznie.