Autor w pierwszych zdaniach tej książki oznajmia, że pisał ją 14 lat. To w pewnym sensie prawda – przez tyle lat zajmował się tematami wojskowymi jako dziennikarz i w tej właśnie dziedzinie się specjalizował, poznawał struktury, powiązania i ludzi – a ci ludzie poznawali jego. I właśnie dlatego zgodzili się z nim rozmawiać czterej generałowie, do niedawna zajmujący najwyższe stanowiska w polskiej armii, a obecnie już w stanie spoczynku – nie mogli/nie chcieli służyć pod rozkazami niedawnego ministra obrony Antoniego i jego szarej eminencji Bartka zwanego Misiem. Książka jest zapisem rozmów z nimi, ale te rozmowy nie skupiają się na ostatnim okresie, są o wiele szersze, a przede wszystkim – głębsze. Elementy doktryny obronnej, styk armii z przemysłem, z politykami, budżetowanie, kształcenie ludzi, ścieżki awansu – to wszystko się w nich przewija. Można się nieco zszokować – wszyscy wiemy, że armia to specyficzna struktura rozpięta między ogromnymi zdolnościami i wielką pracą nielicznych a tępotą i kapralstwem wielu – ale jednak kiedy czterogwiazdkowy generał oznajmia, że miał i ma dokładną świadomość różnych patologii, ileś tam tego dał radę zmienić, ale innych rzeczy nie, a jego następca zaczyna wracać do tych głupszych wzorów, to robi się nieco straszno. Wychodzi na to, ze taka hierarchiczna struktura, jeżeli tylko nie jest dokładnie pilnowana wyradza się natychmiast, a jeszcze szybciej – gdy armia jest używana do mocno wątpliwych celów, jak Irak, a zwłaszcza Afganistan. Poszło na te misje bardzo dużo kasy, która mogła być wykorzystana na dozbrojenie wojska, ale z drugiej strony doświadczenie bojowe i to dotyczące współdziałania z sojusznikami też ma swoją wartość. Tyle tylko, że te wszystkie nakłady poniesione na wykształcenie i ukształtowanie człowieka, który się nadaje do tego, żeby dowodzić armią zostały lekką ręką wyrzucone w błoto, gdy musieli odejść dowódcy w wieku tuż po 50-tce, którzy właśnie teraz są najlepsi w swoim zawodzie – a ich następcy muszą dopiero w przyspieszonym tempie dorosnąć do swoich nowych funkcji. Są też w książce fakty i opinie przerażające – jak ta, że w przypadku ewentualnego konfliktu nasze lotnictwo przestanie istnieć już po 4 godzinach, bo ktoś nie podjął decyzji o zakupie powietrznych tankowców… i paru innych rzeczy, żeby polskie F16 miały w ogóle szanse wyrządzić jakieś szkody nieprzyjacielowi.
Dla mnie jednak najważniejsze w tej książce były fragmenty dotyczące motywów, dla których ci ludzie poszli do wojska na zawodowego żołnierza. To jest moje pokolenie, więc kiedy podejmowali tę decyzję musieli wiedzieć przynajmniej tyle, co ja wtedy – czyli do jakiej armii idą, pod czyje kierownictwo, z czym to się wiąże i do jakich zadań będą przeznaczeni (to akurat szybko się okazało 13 grudnia). Więc – dlaczego? Jeden – bo chciał latać, a to wtedy była jedyna droga. Tego akurat rozumiem, gdybym miał lepszy kręgosłup sam pewnie bym stanął przed taką decyzją. Drugi miał ojca żołnierza, a kolejny bez ogródek mówi, że jak się pochodziło z niebogatej rodziny, a chciało się kształcić, to armia to umożliwiała – nawet zeszyty dostawało się tam za darmo. Tyle tylko, że w zamian za duszę i długoletnią służbę gdzieś po Orzyszach czy innych Żaganiach. Akurat dla tych ludzi pewnie było warto, stopień generalski to jednak nobilitacja i przepustka do społecznej elity, tylko ilu tak samo zdolnych z różnych względów wykruszyło się na poziomie kapitana, majora, pułkownika…
To jest dobra książka, oczywiście publicystyczna, oczywiście naznaczona pewna doraźnością, ale jednak pod spodem też coś jest – i jest to ciekawe.