Thomas Ward, siódmy syn siódmego syna, nie ma szans na odziedziczenie ziemi, która ma przypaść jego braciom. Ale jego matka i miejscowy stracharz i tak mają co do niego inne plany – Thomas zostaje uczniem miejscowego pogromcy czarownic i innych upiorów.
Nie jest to praca ani łatwa, ani bezpieczna – mistrz co prawda zna się na swoim fachu, ale żaden z jego uczniów nie przeżył terminowania. Na dodatek Thomas nieświadomie pomaga uwolnić potężną czarownicę i wroga swojego mistrza – Mateczkę Malkin.
Dwunastolatek zostaje wrzucony w świat mrocznej magii… hmm, to już kiedyś było. Owszem, magia jest tu zdecydowanie bardziej mroczna niż w innych pozycjach tego typu. Miłym zaskoczeniem są też całkiem poważne rozważania bohatera na temat swojego miejsca w rodzinie i przyszłego zawodu. Poza tym mamy standardową literaturę YA, w dziwnym świecie, w którym jednocześnie funkcjonują kościoły i wiedźmy, czyli: prostą fabułę, niewielką tajemnicę, romans w perspektywie dalszych tomów i dowody na to, że dorośli nie zawsze mają racje. Całość nieodparcie kojarzyła mi się z Hansel i Grettel: Łowcy czarownic dla młodszego odbiorcy.
Nie jest to zła książka, ale poza mroczną atmosferą nie wyróżnia się niczym szczególnym. Owszem, objętość jest niewielka i czyta się szybko, ale też nie wciąga za bardzo, chociaż jest bardziej wewnętrznie spójna niż początek Zwiadowców.
Takie sobie czytadło z nutą horroru dla młodszych czytelników. Kolejne tomy raczej sobie daruję.