D.A. Durham – Akacja

akacjaAkacja…. a cóż to za tytuł dla książki fantasy?! Zdecydowanie dziwny i w języku polskim podejrzanie brzmiący prawda? Jakiś taki… za prosty, za zwyczajny. Toteż brałam się do tej książki jak przysłowiowy pies do jeża, łypiąc podejrzliwie na zapowiedzi wydawnicze okrzykujące Durhama zbawcą obalającym wszelkie ograne do bólu schematy fantasy. Przeczytałam i … zacznijmy od początku czyli od schematów. Fakt faktem, autor nie sięgnął po żaden z ostatnio modnych i oklepywanych do bólu szablonów. Wyjątkowo nie mamy ani biednego dziecięcia które dorasta nie wiedząc jakie jest wyjątkowe i jaką będzie mieć niezwykłą rolę w dziejach świata, nie ma zalewu czarnej, szarej, białej czy innej magii. Nie ma zdobywania artefaktów, nie umykamy przed złymi mocami które chcą zawłaszczyć świat, nie ma też zapierających dech w piersi opisów batalistycznych ani wielokrotnie zapętlonych intryg w których pod koniec zaczyna się gubić sam autor.
A co jest? Tak zwane samo życie. Nie ma schematów? Ależ są! A przynajmniej jeden. Durham sięgnął po schemat najstarszy z najstarszych – wykorzystany przez C.S. Lewisa w “Lwie, czarownicy i starej szafie”. Motyw czwórki dzieci które mają za zadanie… przeżyć. U Lewisa przeżyć podwójnie – w świecie realnym, w którym szaleje wojna światowa i w świecie magii w którym szaleje biała królowa.
Jednak w książce Durhama nie znajdziemy żadnego dobrego ducha w postaci Aslana, ani żadnych przyjaznych opiekunów. Każde z dzieci rzucone w inne miejsce , osierocone, samotne, bardzo często bezradne wobec otaczającego świata musi poradzić sobie samo. Musi dorosnąć we własnym imieniu i dla siebie samego. Musi zdecydować czy chce znowu wejść do brutalnej gry dorosłych, w której już raz było pionkiem i zaufać tym którzy już raz zdradzili.
Tego właśnie uczą się w bolesny sposób bohaterowie Akacji: każdy kto się do ciebie zbliży – ma wobec ciebie własne plany, a twoje dobro to ostatnia rzecz która go interesuje. Nic nie jest do końca czarne ani do końca białe, życie to wszelkie odmiany szarości. Sprzymierzeniec za godzinę może się okazać najzaciętszym wrogiem, a zdrajca może stać się cennym sojusznikiem.
A wszystko to opisywane w niespieszny, uładzony sposób, który sprawia, że czytelnik – przyzwyczajony już do tempa współczesnego życia i co tu kryć tempa współczesnej literatury zaczyna się czuć nieswojo i nieco zżymać dopóki… nie zrozumie, że w zamyśle autora powieść jest jak rzeka tocząca swe fale nieubłaganie do przodu, niezależnie od naszego chciejstwa. Jest jak rzeka w której D.A. Durham daje nam szansę się przejrzeć.

Książkę czyta się dobrze chociaż.. powoli.  Jak już pisałam , fajerwerków w niej nie ma. Trochę męczy fragment spotkania ze starymi bogami. Jest pokrętny i tak naprawdę nie bardzo wiadomo o co w nim chodzi poza tym, że ktoś kogoś wykorzystał w złej wierze. Ale to bodaj jedyny nieudany fragment książki.

Dla cierpliwych

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *