Tym razem trafiła mi się książka której akcja dzieje się w Polsce czasów złotej wolności szlacheckiej, po śmierci Jana III Sobieskiego. Panowie szlachta krwiście sportretowani podkręcają wąsa, brzękają w szabelki a i poszczerbią się mało wiela jak im ktoś na odcisk, rzeczywisty czy wyimaginowany nadepnie. Do tej warstwy książki zastrzeżeń nie mam żadnych. Owszem, tu i tam zalatuje Trylogią, ale cóż, zalatywać musi, wszak to Sienkiewicz na tym polu niedościgłym jest wzorem, niezależnie od tego jak wiele psów wieszają na nim co roku kolejne pokolenia maturzystów. Co prawda nasz główny bohater Zagłobę może przypominać jeno z tuszy, bo pomyślunek już nie ten no ale zawsze.
Druga warstwa to magia. Magia niejasna, zagmatwana, raz szczerząca zęby jak utopiec, raz jako sny się objawiająca, raz znowu przybierająca postać rogatego demona wypisz wymaluj niczym bożek co Robin Hoodowi doradzał. Magia, która pozostawia czytelnika całkiem zdezorientowanego, bo tak naprawdę, nie wiem on ( podobnie jak główny bohater) – komu wierzyć, kto tu sprzymierzeńcem, kto wrogiem, i która strona to ta właściwa. Co więcej, pod koniec książki miałam już całkowitą jasność, że po której by się nasz szlachciura nie opowiedział stronie – i tak wybierze źle. Autor bowiem dość bezceremonialnie mówi czytelnikom, że większe siły nami szarpią, igraszkę sobie z życia naszego czyniąc i wszelkie próby, żeby się z tego tańca wyrwać skazane są na porażkę.
I na koniec jest warstwa trzecia, ta do której mam największe zastrzeżenia. To warstwa polemistyczno – polityczna. Sporo tu odniesień do naszej aktualnej sytuacji wewnętrznej – część z nich jest zakamuflowana sprytnie, część zaś wyłożona łopatologicznie. I to mi się zdecydowanie nie podoba. Polityki mam dość w telewizji i gazetach. Nie chce jej w książkach teoretycznie rozrywkowych. Jak pan autor się już powstrzymać nie może to proszę bardzo niech do czasopism pisuje, miast książki politycznymi miazmatami zatruwać.
No tak, widać jak mi się język pana autora udzielił……