(3,5 / 5)
Cztery pisarki fantasy tworzą teksty na cztery pory roku zamknięte w ładnym opakowaniu. Na dodatek teksty niezbyt ograniczone ilością znaków standardowej antologii, więc fajnych rzeczy można się po zbiorze spodziewać.
Cicha woda Mileny Wójtowicz straszy szarą, deszczową wiosną. Ślub w plenerze w taką wiosnę to nic przyjemnego i zdecydowanie nie pomaga w ociepleniu atmosfery fakt, że rodzina pana młodego wydaje się nie lubić panny młodej. I to nie lubić w stopniu dość ekstremalnym.
Zdecydowanie jest to moje ulubione opowiadanie w tym zbiorze. Jest tu sporo śmiechu, sporo napięcia i przede wszystkim jest mój ulubiony duet z Vice versa czyli Ewunia i Sabinka, które są nie do pokonania. Znajomość pozostałych części cyklu nie jest konieczna i jeśli czytelnik spotka się z bohaterkami po raz pierwszy, tak jak nieszczęsna rusałka Karolina, to nie straci zbyt wiele.
Poza radosną i pędzącą do przodu fabułą mamy tu też sympatyczny i lekko absurdalny klimat i mało sympatyczną, ale dobrze oddaną atmosferę mokrej wiosny.
Po przeczytaniu człowiek ma nieodparte wrażenie, że przygotowana na wszystko Ewa i nie mnożąca trudności specjalistka od BHP byłyby pięknym dodatkiem do każdego wesela.
Żar i wicher Magdaleny Kubasiewicz dusi czytelnika upałem w samym środku lata i przedstawia epizod z życia Sary zanim jeszcze została główną czarownicą Polanii. Czyli jesteśmy w universum Czarodziejki z ulicy Reymonata i Spalić wiedźmę, ale tu również znajomość innych tekstów nie jest konieczna. Autorka bardzo dobrze oddaje klimat lata, słowiańskich upiorów i śledztwa w niewielkiej wiosce, gdzie niby wszyscy się znają, ale jednak nie tak do końca.
Jest to dobry tekst, ale raczej nie zostanę fanką stylu autorki w wersji Polanii, dużo bardziej pasuje mi ten, w którym pisze Wilczą Jagodę.
Listopadowe dzieci. Aneta Jadowska po raz kolejny wyciąga na światło dzienne Dorę Wilk, całe szczęście już w doroślejszej i całkiem znośnej postaci. Tym razem śledztwo jest równie nieprzyjemne i depresyjne co deszczowy listopad, a autorka dobrze oddaje atmosferę jednego i drugiego. Na dodatek czerpie garściami z uniwersum Dory, co ucieszy fanów, ale niekoniecznie nowych czytelników, którzy momentami mogą się poczuć trochę zagubieni.
Mimo że Dory nie znoszę, jest to dobry i klimatyczny tekst, którego główną wadą jest to, że potrzebna jest znajomość Heksalogii o Wiedźmie, żeby się w nim nie pogubić.
Jak długo trawi lew? Marta Kisiel jako jedyna wprowadza nowe postacie i od razu wysyła je na imprezę. Co prawda sylwestrową, ale ze zbrodnią w tle. Jeśli będziecie chcieli poddać się nastrojowi i wypić kieliszek za każdym razem jak znajdziecie w tekście odniesienie do twórczości innych autorek z Hardej Hordy, to będziecie leżeli pod stołem zanim dobrniecie do połowy tekstu. Trzy nowe bohaterki – Tomira, Kira i Filomena poza niezwykłymi imionami wnoszą też typową dla Kisiel mieszankę absurdalnego humoru i lekko szalonej logiki. Bawiłam się dobrze, ale lekko zawiodłam się, że nie jest to horror, a dawno mrocznego tekstu od autorki nie było.
Bardzo sympatyczny zbiór, dający przekrój nie tylko przez pory roku, ale też styl najbardziej poczytnych autorek fantasy. Każdy tekst ma swój klimat, dobrze oddaje atmosferę sezonu, a barwne bohaterki zapadają w pamięć i sprawiają, że ma się ochotę sięgnąć po resztę tekstów autorek.