Do Muminków mam stosunek sentymentalny. Co prawda nie była to moja ulubiona książka dzieciństwa, ale na przygodach sympatycznych zwierzaczków wychował się i nauczył czytać mój syn. A ja sama dopiero czytając ją własnemu dziecku doceniłam niewymuszoną prostotę i mądrość ukrytą w książkach pani Jansson. Po książkę “dla dorosłych” sięgnęłam i z ciekawości – jak też dla dorosłego czytelnika pisze “pani od Muminków” i trochę z przekory. Słoneczne miasto to dwie mikro powieści. Obie traktują o sprawach uniwersalnych i trudnych – samotności, umieraniu ( i tym fizycznym i tym psychicznym), o utracie złudzeń, o miłości. I o tym, że młodzi i starzy tak naprawdę nie różnią się od siebie. I jedni i drudzy potrafią być wypaleni, zawiedzeni, zmęczeni. I jedni i drudzy nie umieją podjąć ostatecznych decyzji. I jedni i drudzy oszukują siebie i otoczenie, rozpaczliwie trzymając się znanych schematów.
W bajkowej scenerii Florydy stoi sobie dom dla starych ludzi. To, nie bójmy się tego słowa umieralnia dla starych ludzi. Jedna z wielu umieralni w tym miasteczku. Zamieszkujący w nim ludzie, i ci starzy i ci młodsi utknęli na tej mieliźnie. Rozdarci między tym co trzeba, co wypada, a tym co chcieliby zrobić, jałowo mielą swoje dni. Nie są sympatyczni, nie są mili. Autorka nie nadaje im urokliwych cech nobliwych babć i dziadków. Już raczej przerysowani w drugą stronę – są starzy w najgorszym tego słowa znaczeniu. A może są tacy, bo zabroniono im marzyć, kochać, mieć swoje pragnienia i swój własny świat? A kto im zabronił? My. Społeczeństwo. Role w jakim upychamy starszych ludzi. A raczej w jakich upychamy WSZYSTKICH ludzi. Właśnie to zrozumienie zaoferowała mi autorka.
Przeczytajcie. Może Wam zaoferuje jeszcze coś innego. Ale uprzedzam. Łatwo się tego nie czyta.