Do sięgnięcia po książkę przekonała mnie… jej autorka. A w zasadzie jej polconowa prelekcja – uporządkowana, sensowna i upiornie logiczna. Czyt.: zapałałam do pomysłów Aleksandry Janusz nagłym i dzikim entuzjazmem, i postanowiłam zapoznać się z tym co autorka wyprodukowała.
Asystenta kupiłam dosyć ostrożnie – znaczy tylko pierwszy tom z całej trylogii, ale nauczona doświadczeniem wolałam nie ryzykować. I wiecie co? Żałuję jak cholera. Ale dla odmiany nie tego, że w ogóle kupiłam tylko tego, że nie kupiłam wszystkich trzech tomów od razu. Bo teraz cierpię i czekam, i doczekać się nie mogę, aż dostanę pozostałe dwa.
Zresztą książka jest podręcznikowym przykładem… kiepskiej promocji. Jakoś nie rzuciła mi się w oczy ani na portalach fantastyczno-recenzenckich, ani na konwentowych stoiskach. A sympatyczna okładka z ładnym, ale wrednie wyglądającym smokiem, jednak rzuca się w oczy – zwłaszcza w powodzi kiczu fantastycznego i grafiki komputerowej w lepszym, bądź gorszym wykonaniu. A skoro już przy wydaniu jestem – w całej książce znalazłam jednego babola, inne wydawnictwa powinny brać przykład (Fabryko, patrzę na ciebie…). Zresztą wydanie jak wydanie. Najważniejsza jest treść.
A treść to w sumie spełnienie czytelniczych marzeń. I to z gatunku takich, nad którymi nie należy się za długo zastanawiać, bo w końcu i tak nie mają szans, żeby się spełnić. Mimo, że są dosyć proste. Bo dostajemy kawałek dobrej, solidnie napisanej i bardzo przemyślanej fantastyki. Pisanej na poważnie. I do tego po polsku. I to poprawnie po polsku. I nie jest to YA. Ja się chyba muszę napić, herbaty oczywiście, ale dla odmiany ze szczęścia. Jak sensowne fantasy humorystyczne już mamy, i dobrych opowiadań można znaleźć sporo, to jednak ostatnio książki są głównie z gatunku: zła, albo jeszcze gorsza. Ewentualnie coś jest z nimi bardzo nie tak – albo bohaterowie papierowi, albo akcja toczy się w tempie geriatrycznego ślimaka, albo dziury w świecie przypominają Rów Mariański. A tu wszystko jest jak trzeba, a nawet jeszcze lepiej.
Bohaterem mniej więcej głównym jest, po pierwsze, dorosły facet z pracą, ułożonym życiem i związkiem. Znaczy żadnego „cierpienia młodego Wertera”, trójkąta miłosnego, nastoletniego romansu i innych tym podobnych nieszczęść literackich. Żadnych „znikniętych” rodziców i kariery prosto z Imperatywu Narracyjnego. Hurraaa! Autorka dała Vincentowi do towarzystwa pięć kobiet. Chyba trochę złośliwie, bo jedna jest jego szefową, a druga narzeczoną. Każda z nich ma inny charakter i żadna nie jest tylko ładnie wyglądającym dodatkiem do krajobrazu. Zresztą każdy z bohaterów coś wnosi i każdy wpływa na fabułę na tyle mocno, że bez niego całość by się posypała. Nawet jeśli tym czymś jest lekka obsesja na punkcie sukien. Każdego z bohaterów można polubić, każdego za coś innego. W sumie nie wiem czy bardziej polubiłam Vincenta, który stara się wszystko ogarnąć, żywiołową Szaloną Meg, planującą Belindę, czy Lilianę, która ma dużo zadatków na postać pierwszoplanową w kolejnych tomach. Do tego ich umiejętności nie są wzięte z powietrza, ale uzasadnione, wytłumaczone i nieprzepakowane.
Bardzo fajnie są pokazane związki między bohaterami – zarówno między narzeczonymi, jak i między przyjaciółmi. Bo z jednej strony czytelnik wyraźnie widzi uczucia postaci, z drugiej strony sceny nie są łopatologiczne, obywają się bez górnolotnych deklaracji i wszystko jest ładnie wplecione w fabułę.
A fabuła trochę bawi się schematami, trochę je wykorzystuje, a autorka dokłada sporo od siebie. Sam świat wywołał mój dziki entuzjazm – zwłaszcza Arboria z nie do końca zniesionymi podziałami społecznymi, uniwersytetami i magią, która działa jak połączenie nauki z techniką. Bo czego tu nie lubić, jeśli zaklęcia trzeba całkować, a na badania magiczne dostaje się granty. A jednym z wytworów tej magii jest na przykład… zmywarka teleportująca czyste naczynia do odpowiednich szafek. I takich przykładów bardzo przemyślanego, a jednocześnie codziennego i przyziemnego wykorzystania magii można tu znaleźć naprawdę dużo. Dzięki temu ma się wrażenie, że czary są częścią świata, a nie tylko ładnym dodatkiem wprowadzanym, żeby bohaterowie mogli sobie od czasu do czasu rzucić kulą ognia. Magia wpływa na pracę, porządek społeczny, codzienne życie i jego poziom.
Wszystkie te elementy składają się na dobrą, przemyślaną, wciągającą powieść z sympatycznymi, prawdopodobnymi bohaterami. I szczypta humoru też się znajdzie.
Jakbym miała się do czegoś przyczepić, jak na Koszmarnego Komentatora przystało, to do początkowego tempa akcji. Stwierdzenie, że nic się nie dzieje było zdecydowanie nieprawdziwe, dzieje się nawet sporo, ale ponieważ równocześnie dostajemy fragmenty historii bohaterów, wprowadzenie do świata, jego historii i magii, to scen popychających fabułę do przodu w pierwszej połowie książki nie ma zbyt wiele. Jednak nie przeszkadza to jakoś bardzo, bo można się pozachwycać konstrukcją świata i przywiązać do bohaterów. Tym bardziej, że jak akcja rusza to trudno się od niej oderwać i dotarcie do końca, kiedy pod ręką nie ma kolejnego tomu, przypominało średnio przyjemne spotkanie za ścianą.
Polecam zdecydowanie. Czytajcie, bo warto. Ja zamierzam w ramach świąt podarować Asystenta wszystkim czytającym krewnym i znajomym królika. I polecać wszystkim naokoło. Trzeba wspierać autorów i wydawnictwa, którzy wiedzą co robią – nie mamy ich zbyt wielu.
P.S. I na dodatek autorka prawidłowo odróżnia wiedźmę od czarownicy, a nie tak jak co niektórzy…
—————————————————————————————————————————————————————- by K.Wal
[ usr 4]No nareszcie mamy bohatera, który nie jest MŁODY. Ba, co więcej, nie jest także OBIECUJĄCY. Nie jest sierotkiem. Nie dostał wezwania przyniesionego przez sowę, nie zgubił pantofelka, nie był prymusem. Co więcej jest… w związku. O rety. Bohater absolutnie nietypowy i niezwykły, choć taki przeciętniak. Prowadzi bardzo uporządkowane życie u boku pracodawczyni, pamięta o spakowaniu wszystkiego na wyjazd, uporządkowaniu notatek i przygotowaniu obiadu. Nie miotają nim wichry uczuć wszelakich a największym problemem jest, żeby mu nie cofnięto delegacji, bo zostanie bezrobotnym. Jego pracodawczyni jest lekko stuknięta, ale z czarodziejkami chyba już tak jest, ponieważ jej najbliższa przyjaciółka jest stuknięta jeszcze bardziej. Później robi się nieco bardziej standardowo, bo okazuje się, a jakże, że czarodziejki znikają, misja nie była tak standardowa, a nasz nieudaczny asystent, ma jednak w sobie nie tylko magiczny potencjał, ale dodatku ten potencjał to magia jakiej teoretycznie w tym świecie już być nie powinno, bo miał ją jedynie największy mag wszechczasów, który gdzieś dawno temu przepadł. Nie powiem Wam co było dalej, sami czytajcie jak chcecie, powiem tylko, że autorka się nieco “zakiwała” że użyję nomenklatury piłkarskiej, pogubiła w szczegółach i szczególikach, a już skomplikowane tłumaczenia działania magii… no zupełnie zbędne. Doceniam koncept magii przy używaniu której niezbędna jest wiedza matematyczna, ba popieram z całego serca, taka magia przemawia do mnie o wiele bardziej niż fiku- miku na pstryknięcie palcami, ale naprawdę nie potrzebuję dość nudnego wykładu z mechaniki magii by bawić się dobrze. Mam nadzieję, że drugi tom będzie miał nieco szybsze tempo.