(4 / 5)
Kiedy słyszę „egzotyka”, to wyobraźnia podsuwa mi usłużnie obrazki godne reklamy biura podróży: świątynie w Tajlandii, plaże z obowiązkową palmą, tarasowe pola, kolorowe góry w Chinach i tym podobne widoczki. Autor sprawił, że do tych obrazków doszły jeszcze… góry śniegu i renifery.
Adam Jarniewski wylądował w miejscu przy lisich norach (jak czarująco tłumaczy się nazwę Sisimiut) trochę przypadkiem i do tej pory przetrwał na Grenlandii 12 lat.
Sisimiut liczy sobie około 5 tys. mieszkańców i jest malowniczym, przybrzeżnym miasteczkiem. Jak na warunki Grenlandii jest to metropolia (drugie co do wielkości miasto). Jak na warunki polskie jest to… no cóż, może nie zadupie, ale na pewno nie średniej wielkości miasto (5 tys. mają m.in. Lądek-Zdrój, Szczawnica czy Kazimierza Wielka). I jak się łatwo domyśleć miasteczko nie zapewnia za dużo rozrywek, mimo posiadania lotniska i sklepu (tak, jednego). Głównymi rozrywkami Grenlandczyków są zresztą skutery śnieżne (albo psie zaprzęgi), połowy i polowania. I zanim ktoś się święcie oburzy, to przypominam – jeden sklep, zaopatrywany raz na tydzień, a obiekt polowania zostaje przerobiony na jedzenie i ubranie. Dlaczego zaczynam akurat od polowań – bo to świetnie obrazuje jak bardzo Grenlandia, mimo wszystkich zdobyczy technologicznych, lotniska i internetu, różni się od reszty Europy. Czemu Europy? Bo, mimo geografii, Grenlandia to terytorium zależne Danii.
Autor opowiadając swoją historię wprowadza czytelnika w pokrytą śniegiem egzotykę. Zaczynając od systemu edukacji, przez problemy językowe i znaczenie grenlandzkich nazw i imion, po obowiązkowe imprezy rodzinne czy kuchnię. Dowiadujemy się jakim cudem w kraju pokrytym śniegiem najważniejszym sprzętem jest zamrażarka i czemu przyjaciele mówią ci, że śmierdzisz.
Jest w książce tona ciekawostek, momentami naprawdę egzotycznych z polskiego punktu widzenia. Ciekawostek czasem bardzo drobnych, związanych z codziennym życiem i funkcjonowaniem na Grenlandii, których przyjezdny nie byłby w stanie zauważyć nie biorąc udziału w życiu społeczności.
Widać, że autora nadal ciekawi nowa ojczyzna i mimo tych wszystkich lat momentami wciąż jest dla niego egzotyczna.
Dowiedziałam się wielu rzeczy, bawiłam się świetnie czytając, nie nudziłam ani przez chwilę i parę razy udało mi się wybuchnąć śmiechem. Żałuję tylko, że książkę czytałam na czytniku, bo reportaż kończy seria zdjęć.
Wady też się znajdą. Aż dwie. Po pierwsze człowiek nagle nabiera ochoty, żeby zwiedzić Grenlandię, co może być zadaniem dość… karkołomnym (kilkudniowe opóźnienia samolotów to tylko wierzchołek góry lodowej). No i niestety książka jest językowo średnia, a styl autora trochę kanciasty. Jednak treść wynagradza to z nawiązką.
Polecam, również tym, którzy nigdy Grenlandią się nie interesowali.