Wiecie co najbardziej lubię w książkach historycznych? To, że zmuszają mnie do grzebania po źródłach i dowiadywania się nowych rzeczy. (To rzecz jasna dotyczy tylko dobrych książek historycznych.)
Więzień to właśnie jedna z takich książek. Napisana przez Hiszpana, dla którego historia jego kraju nie stanowi żadnej tajemnicy, żongluje więc datami nazwami i faktami ze swobodą prestigidatora….. a co ma począć biedna Polka, momentami wręcz sylabizująca hiszpańsko- francuskie nazwy? Jęczy „stop!” i bulgocząc pod nosem niewybrednie zaczyna grzebać po opracowaniach starając się jakoś uporządkować ten chaos i połapać się kto, co, gdzie, kiedy i komu. W taki właśnie sposób poduczyłam się nieco historii tego pięknego kraju i przekonałam, jak bardzo jest ona skomplikowana i trudna. Nie jest to jednak jedyny zysk z przeczytania „Więźnia”.Oprócz sporej dawki historii dostajemy również opis życia szlachty hiszpańskiej, taki jaki w moim przekonaniu mógł stworzyć tylko rodowity Hiszpan, czyli ktoś kto z własnego doświadczenia wie, jak wygląda życie w takiej rodowej siedzibie. Razem z bohaterem spędzamy dzieciństwo w wiejskiej posiadłości, wczesną młodość na dworze wielmoży, by wreszcie zaciągnąć się do wojska. Ot typowy los kolejnego syna średnio zamożnego Hidalga. Książka napisana jest w stylu XV wiecznych pamiętników, (choć na całe szczęście autor ustrzegł się pokusy stosowania archaizmów), nieco naiwnym i uproszczonym. Czytając ją ma się wrażenie, że ogląda się stary gobelin, na którym wszystkie postacie są szlachetne piękne i niezwykłe, na którym nie ma brudu, krwi, ran, cierpienia. Nie każdy lubi taki rodzaj literatury. Może w innym przypadku mnie również nie pasowałaby taka maniera… ale tym razem…
Byłam w tym roku na wycieczce w Hiszpanii. Podziwiałam jej zabytki, smakowałam przedziwny urok wąskich, ukwieconych i niesamowicie czystych uliczek. Zaglądałam do zacienionych bram i na ukwiecone podworce…. Pamiętam jakie wrażenie zrobiła na mnie stara patrycjuszowska siedziba…. Jakże bardzo chciałabym przeżyć kilka dni w takim domu, żyjąc rytmem jego mieszkańców…. Gdy bohater przechadza się ulicami Kordoby – ja znowu jestem w tym magicznym miejscu. Gdy pisze o ciasnych zaułkach Granady, śmiejcie się… znowu widzę je oczyma duszy i kiwam głową nad opisem z całego serca potwierdzając – że tam właśnie tak jest… i szepcąc, że chciałabym tam już wrócić.
Na półce czeka już drugi tom tej trylogii. Życie dookoła szaleje i pędzi nie dając chwili wytchnienia. Zerkam tęsknie, na ciemną okładkę, czekając na chwilę, w której podążę za niespieszną narracją autora by ukryć się na starym hiszpańskim gobelinie.