Chyba nie ma fana fantasy, który nie słyszał o Johnie Maddox Roberts’ie, twórcy postaci Conana Cymeryjczyka. Postacią siłacza z Cymerii autor “Operacji Marka Scypiona” zapewnił sobie miejsce w panteonie twórców fantasy. Czy słusznie mu się ono należy, to już inna sprawa, ale fakt pozostaje faktem. “Operacja Marka Scypiona”( czy raczej Hannibal Children, bo tak brzmi tytuł oryginału) to zdecydowanie mniej znane dzieło tego autora. No i tu zaczyna się mój problem. Co ja mam napisać o książce tak miałkiej i nijakiej, że zapomina się ją w kilka minut po skończeniu? Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Przewidywalność, papierowe postacie, sztampa. W zasadzie, czegóż innego można się spodziewać po autorze Conana…
A pomysł był całkiem niezły.
Oto bowiem Hannibal wygrywa wojnę punicką. Rzym pokonany leży u jego stóp. I…. i Hannibal popełnia koszmarny błąd. Zamiast wyrżnąć towarzystwo do nogi w ostatecznej bitwie, pozwala pokonanym wynieść się z półwyspu Apenińskiego gdzie oczy poniosą. Czyni tak zapewne dlatego, że nie wierzy by armia starców i niedorostków jaką do ostatecznej bitwy pod murami wiecznego miasta wystawił Rzym zdoła obronić ludność cywilną w trakcie exodusu. Ot jakie miłe rozwiązanie – pozbyć się problemu rękoma innych. Niech tam rzymian wytną Germanie albo inni barbarzyńcy. Jego pomyłka będzie sporo kosztowała następne pokolenia Kartagińczyków. Rzymianie przetrwali. Dogadali się z plemionami germańskimi. Nauczyli ich rzymskiej techniki i dyscypliny. ( No cóż, nie ma to jak trochę zdrowej megalomanii…) Żyli tak sobie w względnym spokoju, kolonizując, podbijając, asymilując miejscowe ludy i pielęgnując tęsknotę za ziemią ojczystą, aż wreszcie wszelkie znaki na niebie i na ziemi pokazały, że czas by nowi Rzymianie odzyskali ziemię przodków. Na południe Europy rusza zatem rzymski korpus ekspedycyjny z zadaniem przekonania się, “co tam panie w polityce” aktualnie słychać. W wyniku totalnej głupoty i nieudolności napotykanych Kartagińczyków rzeczony rekonesans nie tylko dociera do ruin Rzymu, ale także “ląduje” najpierw w Kartaginie – gdzie, jak nie trudno się domyśleć sporo namiesza w miejscowych układach, a nawet wejdzie w sojusz z niedawnymi wrogami, a potem rzymska delegacja wybierze się do Egiptu, szykującego się do wojny z Kartagińczykami. Tak, tam też namieszają głównie za sprawą wprowadzenia do walki starożytnych łodzi podwodnych ( nie bijcie, on to naprawdę napisał!!!) oraz starożytnych odpowiedników dział dalekiego zasięgu. Szlachetnym udaje się wszystko, czarnym charakterom pisana jest klęska.
Bla bla bla. Nuda, nuda, nuda.
Co jak co ale kolejne tomy tego czegoś ominę wielkim łukiem.