Na początek cytat z okładki: „ Pierwszorzędny styl Nassise’a w połączeniu z nabierającą tempa akcją sprawia, że lektura dosłownie zapiera dech w piersiach. Clive Barker” No cóż, zobaczmy zatem cóż to za dzieło, przy czytaniu którego mamy się nieledwie z wrażenia udusić…. Historia opiera się na kilku ogranych schematach, wykorzystywanych w ostatnich czasach do bólu i zanudzenia. Zło dążące do przejęcia władzy nad światem? Jest. Nekromanta na usługach zła? Obecny! Bohater pozytywny, obowiązkowo dźwigający na barkach brzemię osobistej tragedii? Melduje się na rozkaz! Tajemnicza organizacja? Też obecna. Dalej jest równie twórczo. Zło naczelne jest wielce odkrywczo nazwane Adwersarzem. Owo zło, jest jak wiadomo bardzo złe i ma na swoich usługach inne zło. Inne zło, czyli nasz nektromanta jest… no właśnie – wiemy tylko, że jest złe i nic poza tym, bo tej postaci autor nie raczył zbyt dokładnie przedstawić. Wiemy też, że pan zły kiedyś był po stronie dobra ale mu przeszło. Mam tylko nadzieję, że w kolejnych tomach nie okaże się, że nekromanta ma synusia….
Skoro jest zło, jest i dobro. Owo dobro w książce reprezentują, no jakże by inaczej: Watykan oraz zakon templariuszy. Ale współcześni templariusze, choć noszą poświęcone miecze, umieją się również znakomicie posługiwać współczesną bronią i posiadają własne oddziały specjalne, takie zakonne G.I. Joe. Na marginesie – ciekawa jestem czy M65 i C4 też im pobłogosławiono ? Oddziały może i są znakomicie wyszkolone, ale rozumkiem to jakoś tak tego… nie specjalnie grzeszą. Nie powiem wam skąd ten wniosek, bo może ktoś się jednak zdecyduje przeczytać to coś. Templariusze mają też super tajną centralę, dziwnym trafem przypominającą centralę złowieszczej sekcji z serialu „Nikita”. Książka w zamyśle miała być zapewne mroczna, tajemnicza, przerażająca. Czytelnika miały straszyć hordy demonów, zombie, oraz upiorów marzących o kawałku ciepłego żywego mięska. Miał go przerażać świat alternatywny, czy może bardziej czyściec – miejsce do którego niczym bohater Dantego może zstępować tytułowy heretyk. Jednak miałki i nijaki sposób pisania autora sprawił, że przedstawione przez niego straszydła i wizje są równie przerażające jak plastikowy kościotrup w biologicznej pracowni.
A jeśli chodzi o tytułowe zapieranie tchu w piersi to owszem, jest coś co go zapiera: to wyjątkowa ilość literówek oraz powtórzeń w tekście.
Gniot
____________________________________________________________________________________by Lashana
Templariusze nie zostali rozwiązani tylko zeszli do podziemia i nadal bronią Wiary i Watykanu, niekoniecznie w tej kolejności. Po dziś dzień mają się dobrze i biegają w kewlarowych zbrojach i z berettami, mając jako stylowy i poręczny dodatek półtora ręczne miecze noszone na plecach. Oczywiście główne komandorie zakonu są na terenie Stanów Zjednoczonych, bo w końcu to tradycyjne miejsce zjazdów rycerskich i do Watykanu rzut beretem. Główny bohater – Cade, jest rycerzem z odzysku, znaczy miał żonę i był policjantem, ale pewnego dnia na jego dom napadł Adwersarz, zabił małżonkę a samego Cada solidnie uszkodził. Cade dzięki temu dorobił się opaski na oku, żeby wyglądać bardziej malowniczo i tajemniczych mocy, dzięki którym może Widzieć i bawić się w Alicję – znaczy przechodzić przez lustro do Zaświatów. A żeby naszemu bohaterowi się nie nudziło to na horyzoncie pojawia się nekromanta, który ma chrapkę na kilka potężnych relikwii.
O bogowie, już sama idea tego czegoś jest wątpliwa, ale im dalej tym gorzej. Nekromanci pożądający chrześcijańskich relikwii, templariusze-zombie, wyszkoleni wojskowi zachowujący się jak dzieci bawiące się w podchody i na dodatek mające problemy ze znaczeniem wyrazów i rzucające „heretykami” jak popadnie. Językowo byłoby to-to o dziwo całkiem strawne, gdyby nie to, że redakcja też chyba poległa podczas lektury. Fabuła to piękny przykład koszmarka fantasy. Ot marne fanfiction z Templariuszami w teraźniejszości, które należy omijać szerokim łukiem.
Wyjątkowa chała