Jak to miło od czasu do czasu poczytać “stare dobre fantasy”. A dokładniej – political fiction, bo do tego gatunku tak naprawdę należy zaliczyć Boże monarchie. Pierwszy tom tego pięcioksięgu bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, a to – jeśli weźmiemy pod uwagę moją skłonność do czepialstwa i wyszukiwania dziury w całym, nie jest takie łatwe. W największym skrócie – Wyprawa Hawkwooda jest opowieścią przemyślaną, dobrze skomponowaną, z wyrazistymi bohaterami. Czuje się w niej, że autor panuje nad fabułą. Nie ma nielogiczności i urwanych wątków.Autor zaprezentował nam bardzo spójny i logiczny obraz świata, w którym rozgrywa się akcja. Przemyślał jego geografię, ustrój polityczny, zależności ekonomiczne, społeczne i religijne, nawet kulturę. Mamy w tym świecie bogactwo krajów, krain i nacji. Mamy wzajemne powiązania, zależności, historyczne zaszłości. Jednym słowem mamy świat tętniący życiem. Co prawda, Paul Kearney nie narysował żadnej mapy (przynajmniej nie ma jej w pierwszym tomie), ale czytając Wyprawę, można sobie taką mapę bez większego problemu samemu stworzyć, bazując tylko na opisach. W trakcie lektury kilkakrotnie miałam wrażenie, że tak naprawdę poruszymy się po terytorium… Europy w nieco przemieszanych i pokręconych czasach końca średniowiecza. Nie wiem czy był to celowy zabieg pisarski czy “tak wyszło”, ale przynajmniej mnie te skojarzenia w niczym nie przeszkadzały. Postacie bohaterów są bardzo wyraziste, wręcz soczyste. Nie da się ich ignorować, ani skwitować ich poczynań wzruszeniem ramion. Autor ustrzegł się również pokusy przedstawiania bohaterów w czarno – białej optyce. Ci dobrzy mają swoje ciemne strony i bywa, że niemałe grzeszki na sumieniu. Ci źli potrafią zaskoczyć pozytywnym zachowaniem. Reakcje i zachowania wszystkich postaci są spójne, logiczne i adekwatne do sytuacji, w których się w danej sytuacji znaleźli. Akcja toczy się wartko, wielowątkowo, a czytelnik z przyjemnością śledzi wszystkie cieńsze i grubsze niteczki intryg snutych przez autora. A jest ich naprawdę sporo. Jest wojna, są dworskie intrygi, jest wątek miłosny, wątek walki o władzę – zarówno świecką jak i o rząd dusz, jest wreszcie tajemniczy lud dweomeru – ci wielcy – czarownicy, magowie i ci mniejsi znachorzy, zielarki, babki zamawiające. Są wreszcie magiczne stwory. Autor jednak osadził je tak zwyczajnie i nienachalnie, że czytelnik dopiero w którymś momencie zaczyna sobie zdawać sprawę, że… zaraz zaraz, w tym świecie są i chochliki i gobliny i magiczne ptaki?! Magia jest bardzo zwyczajna, towarzyszy ludziom jak jeszcze jedno narzędzie do ułatwiania życia.
Czy jest więc coś w tej książce do czego można się doczepić? Chyba tylko do intrygi na statku. Niemal od momentu wypłynięcia z portu tytułowej wyprawy wiadomo, że ktoś jej szpetnie bruździ i jakoś nie miałam problemu, żeby dość szybko wskazać owego ktosia.
Zdecydowanie polecam.