Długo wyczekiwany zbiór opowiadań Marty Kisiel w końcu trafił w moje łapki i od razu zaczęłam czytać, w końcu premiera (w pierwszej wersji) była zapowiadana na okolice czasowe Polconu, więc już się wyczekałam. Książkę, tak jak pozostałe wytwory autorki, czyta się błyskawicznie. Jednak tu mamy parę zaskoczeń i nie wszystkie związane są z treścią.
Po pierwsze okładka. Uroboros od jakiegoś czasu odchodzi od wariantu „kicz fantastyczny” i „zróbmy z modelki elfa”. I chwała im za to. Tym razem dostajemy wersję jesienno-artystyczną, nijak nie kojarzącą się ani z fantastyką (już prędzej z horrorem), ani z twórczością autorki. Jak się szybko okazuje skojarzenia są słuszne, ale o tym za chwilę.
Po drugie, uwaga, uwaga, będzie to coś po raz pierwszy widziane na blogu: pochwała wydawnictwa za wnętrze książki. Bo Uroboros zrobił coś, co powinno być nawet nie tyle ogólnie przyjętym zwyczajem, ale obowiązkiem wydawnictwa. Brawa. Nawet owacje na stojąco. Serio, serio. A cóż zrobiło wydawnictwo? Rzecz bardzo prostą – zaraz obok spisu treści wstawiło listę opowiadań, które były już wcześniej publikowane. I tak powinno być. Przynajmniej szybko da się sprawdzić, co już na półce mamy w innej formie. A z tego zbioru jak się okazuje możemy mieć już coś koło połowy, a w zasadzie nawet więcej – zarówno jeśli chodzi o sztuki, jak i objętość.
Przede wszystkim Dożywocie, które w formie książkowej zapewniło autorce grono fanów, i Szaławiłę, która zaowocowała Zajdlem. Jedno i drugie było wydawane kilka razy. Z jednej strony – brak obu opowiadań odchudziłby zbiór o jakieś sto stron, a z drugiej – Pierwsze Słowo ma być przekrojem przez to, co siedzi autorce w głowie, więc trudno by było ich nie zamieścić.
Poza tym z rzeczy wcześniej publikowanych dostajemy: Rozmowę dyskwalifikacyjną – radosne, doprawione dozą złośliwości opowiadanie o fantastyce w ogólności, o krasnoludach w szczególności. Nawiedziny – o nawiedzonym… zamtuzie, przy którym poplułam się kawą i po raz kolejny chciałam zdobyć namiary na dealera autorki. Humorystyczne, z pomysłem, barwnymi postaciami, pochłonęłabym z radością cały zbiór o fikuśnych panienkach i ich szefowej. Przeżycie Stanisława Kozika – z bardzo wisielczym korpo-humorem i udaną obserwacją świata. I W zamku tej nocy…, które powinno być lekturą obowiązkową… dla polonistów, i które rozprawia się z ciągotami romantyków do zamachów na cara – lekko abstrakcyjne, lekko złośliwe i rozprawiające się koncertowo z narodowymi wieszczami.
Do kompletu dostajemy parę nowości, które są w zdecydowanie innym klimacie, niż ten do którego przyzwyczaiła nas autorka. Takim, do którego świetnie pasuje okładka. Katabasis – krótkie, mroczne, w klimacie horroru i mitologii. Jadeit – bardzo klimatyczne wiktoriańskie śledztwo, mam nadzieję, że kiedyś doczekamy się zbiorku z inspektorem w roli głównej – czytałabym. Tym bardziej, że w niewielkiej objętości autorka zdołała upchnąć historię dobrze wkomponowaną w klimat (i literaturę epoki), szczyptę polityki i zakończenie, które daje szansę, że kiedyś doczekamy się rozwinięcia tematu. Miasto motyli i mgły, to historia chorowitego chłopca w mieście i świecie, o którym z chęcią dowiedziałabym się więcej. Znów dostajemy ciut inną odmianę mrocznego klimatu, i w sumie jedyne opowiadanie ze zbioru w którym bardzo brakowało mi szerszego kontekstu i opisu świata. Cały świat Dawida – o horrorze bezrobocia, mocno depresyjne, ale będące dobrym komentarzem do codzienności. I na zakończenie Pierwsze słowo. Brrr, mocne, upiorne, walące czytelnika po głowie. Świetne. Zdecydowanie zostanie ze mną na długo, chociaż wolałabym nie…
Dostajemy trzysta stron znanej komedii przeplatanej z nieznanym horrorem. I to horrorem w różnych światach, epokach, okolicznościach przyrody i różnym natężeniu i odcieniu „horrorowatości”. Czy Marta Kisiel byłaby w stanie napisać thriller w wiktoriańskim Londynie i horror dowolnego pod-gatunku? Cóż, właśnie dostaliśmy dowód, że jak najbardziej tak.
Opowiadania, jak to zwykle w zbiorach, są lepsze i gorsze, chociaż w tym wypadku gorsze oznacza tylko (albo aż) opowiadania po prostu dobre, więc zbiór można uznać za bardzo udany. Mimo publikowanych wcześniej opowiadań; tu już każdy musi sam ocenić czy opłaca się postawić na półce nowe wersje. I mimo tego, że przeplatanie opowiadań tak, żeby dostać mieszankę komedia-horror samo w sobie niezbyt przypadło mi do gustu.
Mam cichą nadzieję, że jak już autorka poczęstowała czytelników takim zestawem na zaostrzenie apetytu, to kiedyś doczekamy się jakiegoś horroru (oczywiście fantasy) w jej wykonaniu. Wydawnictwo i autorka na razie milczą, ale trzeba mieć nadzieję.
A zbiór polecam.