Kossakowska Maja Lidia – Grillbar galaktyka

grillbar-galaktykaNigdy mnie nie kusiło, żeby przeczytać pamiętnik wytworzony przez celebrytę. Ale jeśli jest to pamiętnik celebryty na skalę galaktyki, kucharza i bohatera to mogę się zastanowić. Zwłaszcza jeśli jest to pamiętnik napisany przez Kossakowską. I nagrodzony Zajdlem.
Hermoso Madrid Iven ma pracę swoich marzeń – jest szefem kuchni popularnej restauracji. Jednak jako szef ma też pewne problemy – krnąbrnych pracowników, pikietujących wegetarian, szkodniki w magazynie i inspekcję przeprowadzaną przez urzędnika Unii, który nie musi jeść. Jednak Hermoso szybko zacznie tęsknić do problemów dnia codziennego, kiedy będzie zmuszony do porzucenia swojej ukochanej kuchni i ukrywania się przed policją i gangsterami.
Początek jest świetny – restauracja zatrudniająca i obsługująca wiele różnych ras, kucharze tworzący kulinarne cudeńka i kuchenny chaos doprawiony jeszcze inspekcją tworzy barwny i dynamiczny obraz restauracyjnego mikro-świata.
Niestety wpleciona we wstęp satyra polityczna jest równie subtelna jak cios kowalskim młotem a odnośniki do popkultury dla pewności, że zostaną zauważone odpalają fajerwerki, ale dało się to jakoś przeżyć. Całość mimo wszystko tworzyła strawną mieszankę, doprawioną kilkoma obcymi rasami i barwnymi charakterami poszczególnych kucharzy. Ale tylko przez 1/3 książki.
A potem Hermoso pod pretekstem ucieczki wyrusza w podróż przez Galaktykę. Jak na kucharza przystało jest to podróż częściowo kulinarna, ale kolejne dania, restauracje i światy są zalane złą Unią, złymi wegetarianami i odnośnikami do popkultury, które tym razem dla pewności, że nikt ich nie przeoczy wysadzają całą fabrykę prochu. Humor do mnie nie przemawiał, satyra była ciężka jak tona cegieł a powtarzanie przy każdej okazji, że Unia jest zła i głupia szybko zaczęło być irytujące. Gotujący i gadający kot trochę mnie zirytował, ale przestałam się dobrze bawić kiedy pojawili się nie wiadomo po co i dlaczego mangowi piloci, którzy przenoszą statki z miejsca na miejsce bo… chcą. Do tego momentu była to całkiem niezła kulinarna podróż w stylu klasycznego SF a na satyrę można było przymknąć oko, ale potem absurdy zaczęły się mnożyć jak króliki a ja zaczęłam się przy lekturze męczyć. Zwątpiłam już całkiem kiedy autorka wrzuciła do tego wszystkiego Gwiezdne Wojny. Komuś może się spodobać prosta fabuła, ciężka satyra i absurdy wymieszane z całkiem poważną i ciekawą wizją galaktyki. Ale dla mnie taki bigos z różnych gatunków i klimatów jest zdecydowanie zbyt ciężkostrawny. Zamiast lekkiego deserowego dania ze space opery dostałam ciężką polityczną agitkę z odnośnikami do popkultury poupychanymi na siłę, ze szczątkową fabułą, nudnym bohaterem i profesjonalnymi dłużyznami.
Po raz kolejny potwierdza się, że miłe są złego początki, bo wstęp zapowiadał ciekawy i rozbudowany świat. A potem autorka widać zignorowała rady lokalnego Yody, który twierdził, że wszystko powinno stosować się z umiarem i wrzuciła do jednego gara wszystko, co jej pod rękę podeszło. I niestety wyszło z tego danie średnio jadalne.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *