Wracamy do Wilczej Doliny na kolejny rok podzielony tradycyjnymi świętami. Po raz kolejny zaglądamy Opiekunce i jej trzódce w obejścia, jednak tym razem w wiosce pojawił się problem inny niż zazwyczaj. Tym razem problem nie zamierza nikogo zjeść, za to zamierza… szukać skarbu i przy okazji wtykać nos w nieswoje sprawy, jak to obcy mają w zwyczaju.
Drugi tom można by w sumie podsumować krótko: więcej tego samego, tylko lepiej. I to pod każdym względem. Po pierwsze okazuje się, że autorka poszła śladami Marty Kisiel i „odkryła fabułę”, bo tym razem dostajemy jedną historię z przemieszanymi wątkami zamiast poodrywanych od siebie rozdziałów-opowiadań. Historię co prawda ciut nierówną i trochę zbyt przewidywalną momentami, ale tym razem zdecydowanie jest to powieść.
Słowiańskie straszydła pojawiają się jako konsekwencja jakichś działań, a nie tylko wyskakują jak diabeł z pudełka i jest to w sumie najprzyjemniejsza i chyba najistotniejsza zmiana, która dodaje historii kolorytu i płynności. I sprawia że bestiariusz faktycznie zaczyna być częścią codziennego życia, a nie tylko okazjonalnym potworem do utłuczenia. Podobnie jest z rytuałami i przyzwyczajeniami mieszkańców, które są nie tylko ładnym umilaczem krajobrazu, ale też wpływają na codzienne życie. Bohaterowie trochę zmądrzeli, dojrzeli i zrobili się ciekawsi, chociaż żaden nie zaczął grać pierwszych skrzypiec ani nie został nagle pełnowymiarowym bohaterem. Jest ciut więcej napięcia i dużo więcej niejednoznaczności w wielu miejscach – na dodaniu odcieni szarości zyskują i bohaterowie i fabuła. To tyle jeśli chodzi o plusy.
Minusy też niestety zostały, chociaż autorka dodała kilku bohaterów, którzy trochę zmniejszają niewiarę w to, że wioska jest samowystarczalna. Na dodatek są wspomniani kupcy, którzy przywożą to, czego mieszkańcy nie wytwarzają. Wszystko fajnie, tylko że z treści wynika, że kupcy pojawiają się raz na trzy lata… wyjątkowo trwałe są te gliniane gary. I lniane materiały. I skórzane łapcie. Hmmm….
Poza tym nadal widoczny jest zbyt współczesny sposób myślenia bohaterów i nadal zgrzytają dialogi, chociaż i jedno i drugie rzuca się w oczy jakby mniej. A jeśli autorka będzie tak jak do tej pory pilnować przyrostu naturalnego i wskaźnika śmiertelności, to czwartego tomu nie będzie na pewno. Albo będzie bardzo… szekspirowski, a mieszkańcy będą mało materialni.
Mimo pewnych wad i lekkiej przewidywalności jest to całkiem przyjemna lektura. Akcja toczy się niezłym tempem, jest trochę suspensu, szczypta tajemnicy, bohaterów da się lubić a słowiańszczyzna wygląda zza rogu i szczerzy kły do czytelnika. Jeśli autorka będzie w takim tempie pracować nad swoją ewolucją pisarską, to może trzeci tom wreszcie dostanie Zajdla, bo temu jeszcze trochę brakuje.