No to się porobiło…. Odłożyłam właśnie na półkę ostatni posiadany tom sagi o kotołaku. I znowu (!) łapię się za głowę i zastanawiam, jak ja mam to opisać, żeby z jednej strony nie spojlerować za dużo, a z drugiej, żeby powiedzieć wszystko co o tej książce chciałabym powiedzieć…. Zacznijmy może od tego, że w czwartym tomie sagi o kotołaku, samego kotołaka jest tak naprawdę niewiele. Dlaczego, tego wam zdradzić nie mogę. Jednak muszę z pewnym zakłopotaniem stwierdzić, że nieobecność imć Ksina w niczym fabule nie szkodzi. Ba, wręcz przeciwnie, sprawia, że opowieść czyta się z jeszcze większym zainteresowaniem. Po prostu, zamiast jednej, nieco już zgranej postaci autor zaserwował nam kilka innych, dorównujących kociastemu niezwykłością, a wabiących urokiem nowości. Tak więc po kartach powieści hycają sobie radośnie: uczłowieczona strzyga Irian, opętany szlachcic i…. Kaad. Kim jest ten ostatni? O rany, znowu nie mogę wam powiedzieć, choć język mnie świerzbi niemożebne. Mogę jedynie stwierdzić, że dla mnie ta postać jest wisienką na torcie i swoistą kwintesencją pisarstwa Lewandowskiego. Z jednej strony jest bardzo niezwykły, z drugiej – zwyczajny tak, że się o jego niezwykłości dość łatwo zapomina. Ironista, kpiarz, filozof, postać która przy całej mrocznej i bardzo brutalnej fabule pozwala czytelnikowi wybuchać nagle tłumionym chichotem. Kaad bawi się słowami i pozwala nam odetchnąć od grozy jaką bohaterom (i czytelnikowi!) funduje autor. A sama fabuła? Cóż, czwarty tom jest klamrą spinającą całość cyklu. Autor sięga do różnych wątków rozrzuconych po całej sadze, spaja je i rozwiązuje, jednocześnie kończąc. Odkładając książkę miałam wręcz wrażenie, że oto obejrzałam wielkie “wietrzenie magazynu”. Odcinanie balastu który pozostał po poprzednich wizjach bohatera a który być może przeszkadzał autorowi w poprowadzeniu historii Ksina i samej jego postaci w nowym kierunku. Tak czy inaczej, na końcu książki żywy zostaje tylko sufler, o co mam lekkie pretensje, bo nie przepadam za autorami obchodzącymi się tak brutalnie ze swoimi bohaterami ( To między innymi zakończyłam czytanie Miecza prawdy Goodkinda na bodaj czwartym tomie. – ile można czytać o tym jak przeciwności losu pakują bohaterów po raz kolejny w czarną d… i każą im cierpieć niewyobrażalnie). Zresztą zakończenie, to w moim pojęciu najsłabsza część Różanookiej. Jakby 3 kartki przed końcem autor chciał czytelnikom coś wynagrodzić. No i na koniec krwistej opowieści utaplanej w krwi, flakach i cierpieniu dostajemy nagle… budyń malinowy. Jest słodko i róziowo. Ajaj.
Ciekawa jestem jednak, jak autor dalej prowadzi losy Ksina kotołaka – co zapowiadał w którymś z komentarzy na tym blogu. Na razie nigdzie nie widziałam kolejnych tomów : Ksina koczownika czy Ksina na bagnach czasu. Czekam zatem niecierpliwie, gotowa czytać i czepiać się, jak na Koszmarnego komentatora przystało.