Maas Sarah J. – Dwór Cierni i Róż (tom 1 Dwór Cierni i róż)

2.5 out of 5 stars (2,5 / 5) Tym razem sięgnęłam do źródła, czyli do książek autorki uznawanej za absolutną mistrzynię cyklu romantasy, od której zaczęła się moda na wszelkie dwory i potwory. Seria ma swoich zagorzałych wielbicieli i jeszcze bardziej zagorzałych wrogów, więc chciałam się przekonać jak to się zaczęło i czy mi posmakuje. No cóż, pierwszy tom nie powalił mnie specjalnie na kolana, choć muszę oddać autorce ze jest całkiem sprawną pisarką i do jej stylu pisania nie można się w żaden sposób przyczepić. Co więcej, we wszechobecnym zalewie książek, których autorzy piszą równoważnikami zdań oraz prezentują nad wyraz skromny zasób słownictwa, Autorka zdecydowanie się wyróżnia. Pisze ładnie, zgrabnie i przyjemnie się ją czyta.  Sama fabuła jest wariacją na temat motywu pięknej i bestii i w trakcie lektury nie mogłam się opędzić od obrazów z kreskówki Disney’a. Zwłaszcza, gdy autorka opisywała kły i pazury Tamlina. (No przepadło, choćby nie wiem jak autorka opisywała jego stroje – ja widzę go wciąż w niebieskim surduciku… ) Rzecz jasna mamy też motyw okrutnej klątwy, złej królowej i podziemnego piekła. Wszystko bardzo zgrabnie wymieszane i splecione. Akcja… no tu mam pierwsze poważne zastrzeżenie. Dość często jest… usypiająco. Nawet  w kazamatach pod górą – gdzie spodziewałabym się znacznego przyspieszenia – akcja utyka w wewnętrznych przeżyciach i dylematach głównej bohaterki. To niestety stępia ostrze wydarzeń i sprawia, że trudniej dostrzec wyjątkowość Feyry. Co więcej, momentami miałam wrażenie, nie że znalazłam się na potwornym dworze Amaranthy, ale na groteskowym dworze Jabby z Gwiezdnych wojen. Zwłaszcza scena walki z czerwiem przywodziła na myśl walkę Hana Solo z kosmicznym potworem. Jak więc sami widzicie, zapożyczeń z kultury pop mamy tu całkiem sporo. Sam finał miał być zapewne wielkim łubudu, ale niestety dla uważnego czytelnika był bardzo przewidywalny. I trochę przez to rozczarowującym.

Bohaterowie… Ha, tu mam problem. Trudno lubić fae. Nawet kiedy są tacy biedniusi w swoich maseczkach, nawet kiedy się starają być mili i dobrzy dla Feyry, czuje się w nich pewien fałsz. Ostatecznie oszukują  dziewczynę od samego początku i wszystkie ich działania podszyte są tą ukrytą wyższością nad biedną człeczyną która się im tu po świecie plącze pod nogami i zawadza. Żadna z męskich postaci nie rzuciła mnie na kolana. Ani szlachetny do urzygania Tamlin, ani cwaniakowaty Lucien, ani mroczny i złośliwy Rhys. Wszyscy są jak uczniowie z tej samej klasy przepychający się, który pierwszy pociągnie koleżankę za warkocz, albo wsadzi jej przysłowiową  żabę do piórnika. A Feyra jest momentami bezbarwna. Jednak, jak się dłużej nad tym zastanowić – można uznać to za zaletę postaci. Na całe szczęście, autorka poprzestaje jedynie na puszczaniu do nas oka, że dziewczyna jest czymś więcej. Gdyby zrobiła z niej typową Marysię Sue, książka chyba byłaby nie do przeczytania.

Podsumowując – na razie bez szaleństw. Dwór… trochę usypia, trochę irytuje, ale czyta się go lekko i przyjemnie. Zobaczymy co będzie dalej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *