McCAmmon Robert – Łabędzi śpiew. Księga I.

labedziŁabędzi śpiew – jak możemy się domyśleć na podstawie okładki ,to kolejna wariacja na temat końca tego świata , czy może bardziej świata “po”. Opis z tylnej okładki sugerował, że mamy tu, zaraz jak to leciało… “arcydzieło literatury postapokaliptycznej i epopeje grozy”. Acha. Dalej było coś o Kingu i jego Bastionie. Groza, King, Bastion? No dobrze, zobaczmy zatem jak blisko Kinga i jego Bastionu leżało owo arcydzieło.Świat skończył się w najbardziej “klasyczny”  i zarazem najbardziej upiorny sposób. Z jednej i z drugiej strony ktoś nacisnął czerwony guziczek. Setki czerwonych guziczków, które posłały w niebo setki śmiercionośnego, atomowego śmiecia. Razem z głównymi bohaterami przeżywamy piekło jądrowego ataku. Falę uderzeniową, falę cieplną, czarny deszcz. Potworne oparzenia, które jeśli się goją – pozostawiają koszmarne blizny, trującą wodę, wreszcie nuklearną zimę. W tym co pozostało, jedni umierają z zimna, inni z ran, a jeszcze inni bo trafili na najbardziej bezlitosnego drapieżcę – innego człowieka.  W tym obłąkanym, zrujnowanym świecie obserwujemy wędrówkę szóstki bohaterów. Wszyscy są w pewien sposób wyjątkowi. Wszyscy są w pewien sposób obciążeni przeszłością. Mamy też przejawy działania sił nadprzyrodzonych. Tajemniczą istotę podążającą śladem dziewczynki. Nie wiemy czy to demon, czy antychryst, czy jakiś inny przejaw zła, bo przez cały pierwszy tom autor z upodobaniem  unika jakiegokolwiek nazywania tego ktosia.

Jeśli chodzi o fabułę – jest liniowa i przewidywalna do bólu. Mimo, że autor prowadzi trzy wątki niemal równocześnie, to przecież przewidzenie tego co będzie następnie nie sprawia większego problemu. Owszem, nie można odmówić autorowi umiejętności pisania – świat okaleczony jądrową apokalipsą jest bardzo dobrze przedstawiony, maleńkie sceny w scenach – spotkania innych ludzi też są dobrze napisane. Nic nie drażni logiki. Za to bohaterowie…. koszmarnie nudni, pisani “pod tezę” – mają reprezentować określone typy społeczne. Czarnoskóry olbrzym o złotym sercu kojarzy się z jednej strony z bohaterem Zielonej Mili a z drugiej z.. Chatą wuja Toma. Dziwna mała dziewczynka o niezwykłych mocach którą martwy człowiek nakazuje chronić, kojarząca się dla odmiany z Alicją w krainie czarów, a może nawet z kimś biblijnym. Tajemnicza Siostra Nawiedzona która odnajduje w ruinach nadzwyczajny artefakt, odzyskuje pamięć i dostaje misję. Młody chłopak, fan gier komputerowych odkrywający w sobie skłonności psychopatyczne, były wojskowy, weteran o połamanej psychice… nudni, jednostronni, przewidywalni.

O “epopei grozy” możecie zapomnieć. To coś co podąża za dziewczynką jakoś na razie straszne nie jest. Bastion wystraszył mnie zdecydowanie bardziej. Ludzkie hieny dla odmiany bardziej przerażały mnie w Drodze. Katastrofa jądrowa była już opisana tyle razy, że tak naprawdę zdążyliśmy się do tego “jak będzie” przyzwyczaić. Jeśli sięgnę po drugi tom , to chyba tylko po to, żeby się przekonać na ile miałam rację przewidując rozwój wypadków.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *