Sługa korony, to prequel popularnej trylogii magów prochowych (Obietnica krwi, Krwawa kampania , Jesienna republika). Jeśli czytaliście wcześniejsze recenzje, to wiecie już, że seria nie wzbudziła ani we mnie ani w Lashanie przesadnego entuzjazmu. Ot zgrabnie napisana seria wzorowana na Brandonie Sandersonie i tyle. Toteż po Sługę korony też nie sięgałam zbyt chętnie, tym bardziej, że to preguel, więc już z założenia samo zło. Tym większe moje zaskoczenie i zadowolenie po skończonej lekturze. Bo, Sługa Korony, to w mojej opinii najlepsza część całej serii.W książce znajdziemy 9 opowiadań porządkujących niejako historię poznaną w trylogii magów prochowych. I nie wiem, czy sprawiła to forma literacka, krótsza, bardziej zwarta, przez co zmuszająca autora do obcinania zbędnych wątków, czy skupienie się w każdym opowiadaniu na historii tylko jednego z szerokiej i barwnej plejady bohaterów z trylogii magów. Czy może autor już tak zżył się ze swoimi bohaterami, ze ich historia stała się dla niego jasna – dość, że każde z opowiadań czyta się z prawdziwa przyjemnością, a Tamas, Taniel dwa strzały, Styke, Vlora, Olem stracili wreszcie swoją posągową i przepakowaną pozę i stali się zwykłymi ludźmi ( o ile rzecz jasna można tak powiedzieć o magach prochowych). Historie ułożone są chronologicznie od historii matki Taniela i jej spotkania z Tamasem, aż po historię spotkania Vlory z Olemem przed bitwą pod Budwiel. Kończą się zatem gdzieś pomiędzy Obietnica Krwi a Krwawą kampania. I pozostawiają niedosyt, bo o takich bohaterach zawsze chcemy czytać więcej.