(2 / 5)
Autorka sięgnęła po klasykę klasyki – Iliadę, ale opowiada historię Achillesa zdecydowanie inaczej niż oryginał i to nie tylko dlatego, że Pieśń jest napisana z punktu widzenia Patroklosa.
Młodzieńcy poznają się kiedy Patroklos trafia na dwór Peleusa – ojca Achillesa. Od tego momentu są nierozłączni – razem spędzają późne dzieciństwo, potem młodość na szkoleniu u Chirona i lata wojny trojańskiej. A ich związek z przyjaźni zmienia się w zauroczenie, a potem w coś więcej.
Podobało mi się pokazanie Achillesa jako śmiertelnika mimo wielokrotnie podkreślanego półboskiego pochodzenia.
Podobało mi się przedstawienie wojny trojańskiej – nie tylko pokazanie ciągu wydarzeń, ale też podkreślenie niewiedzy walczących, którzy idą odbić Helenę, nie do końca wiedząc czemu i jak się w Troi znalazła.
Dobrze pokazana jest też warstwa bosko-mitologiczna – żywa w świecie bohaterów i będąca tuż obok. I zakończenie – pomysłowo rozwiązane, mimo że znane nam od początku.
Zdecydowanie nie podobała mi się… cała reszta.
Zaczynając od zmiany postaci Patroklosa – źródłowo mądrzejszego, starszego, doradzającego Achillesowi. Ale przede wszystkim wojownika. Wojownika, który zdobył własną sławę, który mógł w zbroi Achillesa nie tylko zwieść dwie armie, ale też pokonać półboga.
W Pieśni Patroklos nie umie walczyć, wręcz boi się walki. Jest delikatną postacią, która leczy, pomaga brankom, zapewnia komfort Achillesowi i wymaga ciągłej ochrony. Na dobrą sprawę mógłby być (lekko stereotypową) kobietą, mało pasującą do starożytnej Grecji co prawda, ale sprawdziłby się jako, na przykład, zielarka w fantasy. Przez pokazanie Patroklosa w taki sposób związek narratora z Achillesem nabiera lekko mangowej dynamiki uke / seme, będąc bardzo daleko zarówno od tradycyjnych związków Greków, jak i związku dwóch równych sobie wojowników. Ale niech będzie, że taka była wizja autorki. Większym problemem jest to, że Achilles nie ma charakteru.
Przez całą książkę poznajemy powody podjęcia przez herosa tylko jednej jedynej decyzji. Cała reszta po prostu się zdarza i ani Patroklos, ani Achilles nie zastanawiają się nad swoimi wyborami. Nie rozmawiają o nich, nie przedyskutowują decyzji, Patroklos nawet nie spekuluje dlaczego Achilles robi to, co robi, tak jakby wcale go to nie obchodziło, jakby był tylko obserwatorem, który płynie z prądem. Brakuje też uczuć – nie tylko wspomnianego w Iliadzie gniewu, ale jakichkolwiek emocji. Od momentu kiedy poznajemy bohatera jest on uosobieniem ciepła, spokoju i chodzącym zen. I tak mu zostanie, kiedy po prostu płynie razem z wydarzeniami. W momencie kiedy Achilles w końcu podejmuje decyzję (pod koniec książki) – pierwszą podjętą samodzielnie, a nie dzięki cudzym podszeptom i pierwszą pod wpływem emocji – okazuje się nagle, że jest samolubnym dupkiem i faktycznie lepiej by było, żeby żadnych decyzji nie podejmował. I na dobrą sprawę jest tym samolubnym dupkiem, delikatnie mówiąc. Problem w tym, że okazuje się nim być trochę deus ex machina – po dziesięciu latach wojny trojańskiej. Autorka ani nie przygotowała czytelnika na tę zmianę charakteru, ani nie kreowała Achillesa na taką postać, nie próbuje go też w żaden sposób ani wcześniej, ani później usprawiedliwiać. I nagle ze złotego ciepłego chłopca (skutecznie mordującego ludzi od lat dziesięciu…) wychodzi strzelający focha heros znany z mitologii. Trochę się to kupy nie trzyma. Tym bardziej, że autorka w innych momentach nie ma żadnego problemu z wybielaniem Achillesa. To że wojna w żaden sposób nie zmienia bohatera, też nie wygląda zbyt przekonująco, chyba że nasz heros ma poziom empatii, obserwacji i przyswajania faktów godny rozwielitki. Do tego Achilles przez całą książkę nie dorasta. Jego planowanie zarówno w dzieciństwie, jak i pod koniec wojny ogranicza się do spędzenia dnia na plaży i chodzenia po drzewach.
Zdecydowanie nie podobało mi się wybielanie Achillesa, a już na pewno nie zrobione tak jak w Pieśni. Motyw branek dało się rozwiązać inaczej, ale do tego potrzebna by była rozbudowa świata i pokazanie w nim czegokolwiek poza Achillesem.
Pomysł był ciekawy, wykonanie jak na dziesięcioletnią pracę specjalistki od starożytnej Grecji… cóż… nie powala.