(1 / 5)
Przeczytałam większość popularnych serii dla starszych dzieci i młodzieży, ale mimo że Baśniobór stał na półce i kusił okładką jakoś do tej pory omijałam tę serię. Po przeczytaniu pierwszego tomu uważam, że to instynkt czytelniczy wyjątkowo się uaktywnił i kazał omijać mi to badziewie szerokim łukiem.
Kendra i Seth lądują na przymusowych wakacjach u dziadka. Na „dzień dobry” dziadek serwuje im serię zakazów dotyczących przydomowego ogrodu i lasu, i ewidentnie czegoś im nie mówi.
Jest tu tak wiele rzeczy, które sprawiają, że jest to zła książka, że nawet nie wiem od czego zacząć.
Rodzice zostają „zniknięci” jak przystało na kiepską książkę dla młodzieży – głównie, żeby nie przeszkadzali. Dziadek traktuje dzieciaki tak, jakby mózgu nie miały, a kiedy zmienia podejście nie jest w stanie wyciągnąć konsekwencji zgodnie z regułami, które sam ustalił. I to nawet nie jest problem wychowawczy (to też), ale przede wszystkim fabularny. Bohaterowie są opisani tak, że mityczne zło wygląda przy nich puchato i atrakcyjnie.
Dziadek jest antypatyczny i niekonsekwentny, ale to najmniejszy problem. W końcu nie każdy przodek musi być kochanym dziaduniem. Większym problemem są główni bohaterowie, którzy powinni się znaleźć jako przykłady w encyklopedii pod hasłem: rozwydrzone bachory.
Kiedyś uważałam, że Percy Jackson był irytującym bohaterem. W sumie nadal tak uważam, ale po pierwsze jego zachowanie jest fabularnie uzasadnione, a po drugie nie miałam nigdy wątpliwości, że Percy jest taki, jakim chciał go stworzyć autor. Kendra i Seth nie dość, że biją Percy’ego na głowę, to jeszcze mam poważne wątpliwości, czy autor z premedytacją dał im zestaw cech, które wręcz krzyczą „trzymaj się ode mnie z daleka”. Zaczynając od celowego łamania zasad, i to nawet nie z ciekawości czy przypadku tylko „bo tak”, przez arogancję, po ignorowanie jakichkolwiek rozsądnych argumentów. Seth jest typem, który wyrywa muszkom skrzydełka i znęca się nad słabszymi, a Kendra przeprowadza na bracie eksperymenty (mogące kosztować go życie), żeby samej uniknąć niebezpieczeństwa. A wszystko to z pełną premedytacją. I nic z tego nie jest moją interpretacją – wszystko jest w książce otwartym tekstem. No czarujące dzieci, istne aniołki. Nic tylko im kibicować. Tylko, że nie.
I nie mówię tu o lekkiej antypatyczności w stylu Katniss, bohaterach celowo negatywnych, czy też charakterach stworzonych, żeby opisać jakąś przemianę. Nic z tych rzeczy, niestety.
Fabuła i świat też pozostawiają wiele do życzenia. Świat jest… kanciasty i równie kanciasto opisany. Stwory zaludniające baśniobór są mieszanką różnych światów i mitologii swobodnie zmiksowanymi ze sobą tak, jak autorowi pasowało. Niestety brakuje opisów – czegokolwiek. I stworów, i świata. Kiedy ktoś rzuca hasło „syrena” w głowie pojawia się odpowiednik, jednak tutaj autor, dwa rozdziały później, stwierdza, że to co sobie czytelnik z automatu wyobraził u niego wcale tak nie wygląda. Cały świat jest ledwo naszkicowany. Podobnie jak fabuła, w której wiele rzeczy nie powinno się wydarzyć, gdyby nie „imperatyw narracyjny”. Bardzo brakowało mi dopracowania obu elementów, i to nawet dopracowania na poziomie książki dla młodszej młodzieży. Zamiast tego dostajemy przypadkowe sceny kompletnie oderwane od fabuły, które chyba miały być elementami komicznymi (dojenie niebiańskiej krowy na przykład).
Jakby tego było mało, całości nie ratują nawet ilustracje – piksele wielkości kwadratów, klimat i jakość jak zrzuty ekranu ze starej gry (zwłaszcza dom dziadków) niewiele mają wspólnego z okładkami całej serii.
Może i nie jestem targetem Baśnioboru, ale nie zmienia to faktu, że przy książce dla młodego czytelnika też można się dobrze bawić będąc dorosłym. W Baśnioborze znalazłam sporo wad, kawałek bardzo kiepskiej fantasy i niestety żadnych zalet.
Odradzam zdecydowanie. I młodszym, i starszym czytelnikom.