Książka tak potężna i przebogata, że aż trudna do recenzowania. Obserwujemy w niej burzliwe życie człowieka, który poświęca wszystko i wszystkich, włącznie z zaparciem się własnej tożsamości aby zrealizować… no właśnie, co? Czy to bardziej powołanie czy bardziej idea fix, tęsknota za doskonałością?
W skrócie, żeby nikomu nie spojlerować: Historia zaczyna się w Anglii w mrocznych czasach króla Ethelreda Nasz bohater, człowiek z nizin społecznych, wcześnie osierocony przez rodziców obdarzony jest niezwykłym darem – potrafi wyczuć czy osoba której dotyka będzie żyła, czy też jej czas właśnie dobiega końca. Brr. Chyba bym nie chciała być tak obdarowana. Wyjścia są dokładnie dwa: pierwsze zaprzeczyć darowi i uciec na przykład w pijaństwo, drugie zmierzyć się z nim i spróbować pomagać ludziom, którym jeszcze pomóc można. Szybko okazuje się jednak, że wiedza o leczeniu ludzi jaką posiadają przemierzający Anglię wędrowni balwierze, czy ta jaką mogą pochwalić się chrześcijańscy medycy jest niczym wobec tego co umieją i wiedzą kształceni na arabskiej uczelni żydzi. Pragnienie zdobycia tej wiedzy wręcz zżera bohatera. Dla jej zaspokojenia wybiera się w karkołomną na owe czasy wyprawę na wschód, odrzuca miłość, podszywa się pod żyda, zapomina o własnym imieniu i tożsamości, kształci się i pracuje w szpitalu razem z Awicenną, omal nie przechodzi na Islam, wszystko tylko w jednym celu. Aby stać sie najlepszym medicusem.
Teraz już wiecie dlaczego nie używam imienia bohatera. Nie, wcale nie dlatego, że już go zapomniałam. Po prostu nie wiem imienia którego “wcielenia” powinnam używać.