Przyznaję, że mam z tą książką poważny problem. W pierwszej chwili – śmieszy, w drugiej przeraża, w trzeciej zniesmacza, w czwartej… nie wiadomo co o niej myśleć. Ponieważ mam zamiar ją nieco streścić, więc ewentualni amatorzy samodzielnego czytania proszeni są zakończenie lektury w tym miejscu. A o czym jest ta książka? To wedle mnie piekielnie przerysowana satyra na naszą europejską, a nawet ogólnieludzką mizerię i rzeczywistość. Bohaterem jest facet, Niemiec, niebieskooki Aryjczyk, heteroseksualny. I jak sam mówi jest to jego przekleństwo. Bowiem Europa w której przyszło mu żyć jest świetnym miejscem dla przybyszów z innych części świata. Nie wiemy dokładnie co się dzieje gdzie indziej, ale wiemy, że Europa została zalana przez ludy z Pakistanu, Indii, Maroka, Sudanu, Nigerii itd. itp. I tak, jak to niestety obserwujemy w czasach obecnych, ludy te nie miały bynajmniej zamiaru integrować się z obyczajami europejskimi. Nic takiego. Zażądały za to całkowitej akceptacji ich obyczajowości wyznań i religii. W efekcie biały człowiek idący samotnie ulicą Berlina w tłumie słoni i ludzi o innych kolorach skóry jest skazany na pobicie, okradzenie, oplucie, a nawet na zabójstwo. Hubert – bo tak ma na imię nasz bohater i tak nie ma najgorzej. Jego przyjacielem jest Samoańczyk którego Hubert kiedyś wyciągnął z kłopotów. Ma więc miejsce gdzie może zjeść i gdzie zostanie obroniony przed… dziś powiedzielibyśmy – islamistami. Tak czy inaczej – jak masz ciemną skórę i pochodzisz z mniejszości narodowej – dostajesz kasę za sam fakt istnienia, a całe tabuny prawników na okrągło udowadniają, że jesteś prześladowany. Jak jesteś biały, nie masz praw, pieniędzy i pracy. Cóż za rasizm i nietolerancja mógłby wykrzyknąć ktoś. Mógłby. Gdyby nie arabskie enklawy w Paryżu , islamskie enklawy w Londynie, tureckie enklawy w Berlinie. Natomiast fakt, że obraz jaki serwuje nam autor, jest przerysowany do poziomu absurdu, obrzydliwy i chory. I przerażająco prawdopodobny. Ale to nie nie koniec tej straszliwej political fiction. Otóż okazuje się, że światem w którym żyje Hubert rządzą kobiety. Mężczyźni, choć nie wyginęli jak w przesławnej Seksmisji, to jednak znaleźli się na pozycji “podludzi”, a baby biorą odwet za wszystko: ody mitu blondynki poczynając, na większości facetów w radach nadzorczych kończąc. Hurtem za wszelkie prawdziwe i urojone krzywdy, jakie córki Ewy doznały od synów Adama na przestrzeni wieków. Większość kobiet w książce przypomina babiszony z sekcji specjalnej “Seksmisji” ( łącznie z chodzeniem w dresach) – są stuknięte na punkcie męskich organów płciowych, aktu seksualnego jako takiego oraz potrzeb erotycznych zaspakajanych na biednych niewinnych kobietach. Aż się prosi wrzasnąć:” sfiksowałyście boście dawno chłopa nie miały”. A nie miały rzeczonego chłopa dlatego, że związki hetero są podejrzane, paskudne i służą niesłusznemu gnębieniu kobiet. Dobre i akceptowalne są tylko związki homoseksualne. Seksizm i homofobia w pełnym wydaniu. Ślicznie i do granic dobrego smaku przerysowana. Z jednej strony babsztyle zwichrowane psychicznie, stuknięte w sposób etniczny, albo zwyczajnie głupie, z drugiej mądre, piękne i szlachetne ujmujące się za biednymi gnębionymi chłopami. Generalnie, w książce dobre są tylko te kobiety które współczują biednym mężczyznom, są im wdzięczne za budzenie w nich kobiecości itd. itp.
A co z tą Europą? Czy wywraca się do góry dnem tylko dlatego, że opanowali ją i całkowicie podporządkowali sobie kolorowi, szurnięte baby oraz ludzie spod znaku LGBT? Nie do końca. Europa umiera także dlatego, że prawdziwych fachowców znających się na tym co robią, zastąpiły tabuny niedouków lub wręcz kretynów i kretynek płci obojga, za to z klucza partyjnego, znaczy eeee, płciowego i kolorowego. Przerażający w swej wymowie jest obraz komand “studentek medycyny” polujących na ulicach na osłabionych osobników i dokonujących na nich poronionych eksperymentów medycznych w rodzaju zamiany nerki lewej z nerką prawą…. bo niby czemu nie? Zabawa przednia, choć niekoniecznie dla “obiektu”. Koszmarny jest też obraz politycznych rozgrywek na samej wierchuszce władzy – jakby rodem z epoki stalinizmu czy z rzeczywistości koreańskich “ojców narodu”. Książka momentami jest niespójna, momentami nielogiczna, momentami niesmaczna. W zasadzie cały czas tendencyjna, absurdalna, koszmarna. Ale przy całym przerysowaniu, tendencyjności, agresji stawia też pytania przed którymi uciec nie możemy. Gdzie są granice tolerancji? Kiedy polityczna poprawność staje się pułapką i politycznym absurdem? Czemu tak łatwo dajemy się manipulować? Czy naprawdę jedynym sposobem na życie, także to w realu jest pokorne powtarzanie “beeeee, Be eee” za przewodnikiem stada, nawet wtedy, kiedy wiemy, że to bardzo tłusty i cwany…. BARAN?
Dla osób zdecydowanych na irytację.